Kilka tysięcy Dolnoślązakow mogłoby choćby dzisiaj rozpocząć legalną pracę w Czechach i w Niemczech. Ale nigdzie nie wyjadą, bo nie znają języka. To największy, ale nie jedyny grzech Polaków poszukujących pracy za granicą.
Praca dla rodaków
Christoph Gonczewski zatrudnił w firmie Santos UG już prawie dwustu Polaków. To głównie spawacze pracujący pod holenderską granicą. – Wolimy do pracy Polaków niż Niemców – przyznaje. – Niemcy nie mają tak dobrych fachowców, zwłaszcza młodych. Nasz region ma dobrze rozwiniętą branżę metalową. Możemy zatrudnić właściwie każdą liczbę spawaczy, monterów i ślusarzy z Polski. Od zaraz. Pod warunkiem, że znają trochę niemiecki – dodaje.
– Brakuje rąk do pracy głównie w branżach wymagających wysokich kwalifikacji: informatyków, inżynierów, specjalistów w przemyśle technicznym. Wynika to w części z braku chętnych do kształcenia zawodowego w tych krajach. Z kolei w Polsce ten typ kształcenia przezywa swój renesans – wyjaśnia Marcelina Panonek, dyrektor biura Dolnośląskich Pracodawców Regionalnego Związku Konfederacji Lewiatan.
Pracowników do cynkowni i fabryki opon poszukiwał w Zgorzelcu Marek Piegza, kierownik personalny w czeskiej firmie Gall, mającej swoje oddziały w Pilźnie, Libercu i Welkem Mezirzici. – Nasza agentura zajmuje się przyjmowaniem do pracy wyłącznie Polaków – wyjaśnia. – Od kiedy działamy na czeskim rynku, zatrudniliśmy w całych Czechach ponad 1,5 tys. naszych rodaków. I to w różnych sektorach gospodarki – od budowlanki, poprzez przemysł ciężki, chemiczny aż do produkcji elementów z plastiku. Mamy też swój hostel, w którym zatrudniamy polski personel – wylicza. Gall poszukiwał także młodych ludzi, których chce przyuczyć do zawodu. Tym oferował bezpłatne zakwaterowanie i zarobki od 2 tys. zł netto wzwyż.
Waldemar Nowik z czeskiej firmy motoryzacyjnej Luto Automotive na targi do Zgorzelca przyjechał po raz pierwszy. – Mamy znaczna fluktuację wśród pracowników, jedni odchodzą lub awansują, potrzebujemy więc stale nowych. Obecnie za naszym pośrednictwem pracę znalazło ok. 3,5 tys. osób, zatrudnionych w branży motoryzacyjnej na terenie Czech, Słowacji i Niemiec. Ok. 10–12 proc. z nich to Polacy.
Jeśli nie ślusarz, to co?
Pracą w Czechach zainteresowany był Rafał, który niedawno razem ze swoją dziewczyną przeniósł się z Wrocławia do Zgorzelca. – Najpierw chcieliśmy związać nasza przyszłość z tym miastem. Ale że są to niejako wrota do Europy, nasze plany się nieco zmieniły. Teraz trafiły się te targi i zamierzamy z nich skorzystać. Są tu pracodawcy, którzy mogą nam zaoferować np. w Czechach ok. 3–4 tys. zł na miesiąc. To akurat tyle, ile bym oczekiwał. Jedyna barierą dla nas jest język. Oni nie proponują żadnych bezpłatnych kursów. Można się doszkolić na własną rękę. A jak Niemiec ma do wyboru kogoś, kto umie język, i kogoś, kto nie umie, to wiadomo, kogo wybierze – mówi.
Brak znajomości języka zatrzymał w rozwoju zawodowym Lindę z Bogatyni, do niedawna pracownicę kancelarii notarialnej. – Jestem bardzo sfrustrowana, bo pierwszy raz w życiu nie mam pracy, a teraz okazuje się, że z nową za granicą wcale nie będzie łatwiej. Wymagają języka. Poza tym nie jestem ani ślusarzem, ani tokarzem. I choć jestem po studiach, nie ma tu dla mnie zatrudnienia. Jedyne, co tu widzę dla siebie, to praca jako sprzątaczka – rozkłada ręce.
Wśród poszukujących były jednak i takie osoby, które język znają. Edyta z Nowogrodźca szukała pracy jako kucharka bądź opiekunka osób starszych. Znalazła, bo zna niemiecki. – Języka nauczyłam się sama na kursach. Poświęciłam swój czas i pieniądze i opłaciło się – mówi. – Bo o takich sprawach trzeba pomyśleć wcześniej, zadbać samemu. Wtedy nie ma co narzekać. Ja obecnie pracuję, ale zarobki mnie nie satysfakcjonują. Dlatego tu jestem – wyjaśnia.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |