Nie wiedziałam, jakie nastroje zastanę w Donbasie, co myśli ulica, dokąd im bliżej, skoro wszyscy mówią po rosyjsku? Nauczycielka i podróżniczka z Kędzierzyna-Koźla na wschodniej Ukrainie.
Dopóki będą mieć broń
Stąd, ze wschodniej części miasta, najbliżej do blokpostów Donieckiej Republiki Narodowej (DRN). I wyraźniej słychać strzały. Pytam, kto strzela, i słyszę, że nie zawsze wiadomo, gdzie siedzi wróg, gdzie swój i kto nim jest. Dopóki będą mieć broń, będą strzelać. Po kilku dniach czytam wiadomość, że z sześćdziesiątym rosyjskim konwojem humanitarnym do Donbasu przyjechała kolejna maszyna bojowa.
Mieszkańcy wspominają 24 stycznia 2015 roku. – Wtedy było najgorzej – mówi Larysa. – Podjechała ciężarówka z wyrzutnią Grad, pociski upadały, rozpryskiwały się i zbierały żniwo po drodze. Potem na osiedlu wyglądało jak w rzeźni. Mnóstwo rannych, wszędzie pełno krwi. Kilkudziesięciu zabitych – wspomina dramatyczne chwile. Piętnastolatka Katarina siedziała w swoim pokoju i do dziś widzi, jak odłamek przelatuje tuż za jej oknem i wbija się w sąsiedni blok.
Chylę czoła przed nauczycielami polskiego
Młodzi byli zadowoleni z wyremontowanych stadionów i lotnisk z okazji Euro 2012. – A teraz co? Tam wszędzie okupacja – kwituje Rusłan. Teraz dzieją się rzeczy, które były nie do pomyślenia wcześniej. Ludzie z Doniecka przyjeżdżają na zakupy do Mariupola, jedynej wyspy w tym morzu okupacji, bo tu taniej i lepsza jakościowo żywność, tam tylko rosyjska, modyfikowana. Rusłan, lekarz okulista, pracuje w prywatnej klinice. Na urlop zawsze stara się gdzieś wyjechać. Po kolei zwiedza europejskie kraje. Bywał w Rosji, ale z rozmarzeniem patrzy w stronę Europy. Wyraża nastroje młodego, wykształconego pokolenia.
Pasza pracuje w pozarządowej organizacji pomagającej ofiarom konfliktu. Codziennie zajmuje się sprawami tych, którzy stracili jeśli nie cały dom, to dach swojego domu albo okna. Albo tych, którzy zostali bez prądu i wody. Na pomoc mogli liczyć tylko od organizacji pomocowych. Urzędnicy państwowi przychodzą i notują straty, obserwują naprawy inicjowane przez NGO. Potem napiszą raporty – ile to oni dali, zrobili, pomogli – kwituje Pasza.
Na wydziale filologicznym Państwowego Uniwersytetu w Mariupolu jest lektorat języka polskiego z pięknie wyposażoną pracownią. Niestety zimą należy do nieogrzewanej części uczelni. Opłaty za ogrzewanie na Ukrainie są bardzo wysokie i wnętrza chronicznie cierpią na niedogrzanie. Chylę czoła przed wszystkimi ukraińskimi nauczycielami języka polskiego za ich pasję w nauczaniu, niezależnie od stopnia, w jakim tym językiem władają. Paradoksalnie swojego ogrzewania dorobił się już namiot – miejsce modlitw. Przyjemne ciepło zmusza do zdjęcia kożuchów i futer, niezbędnych przy lodowatym, przewiewającym do szpiku kości wietrze na zewnątrz.
W Jałcie cicho
– Jeden bilet do Jałty proszę – mówię. W oczach kasjerki dworca autobusowego w Mariupolu widzę konsternację. – Aaa, do naszej Jałty?! – 25 km na zachód leży miejscowość letniskowa o tej nazwie, założona, podobnie jak Mariupol i 20 innych wiosek i miasteczek w rejonie Morza Azowskiego, przez Greków z Krymu. Niektóre z nich znajdują się na terenach DRN. Nazwę Jałta tłumaczy się z greckiego jako pobrzeże. Grecy w XVIII w. zaraz po osiedleniu się tutaj zbudowali cerkiew św. Jana Chryzostoma. Niedawno przeszła gruntowny remont. Zimą Jałta jest pusta, cicha i zamarznięta jak Morze Azowskie. W słoneczną niedzielę pod koniec lutego słońce obiecuje nadejście wiosny, lód robi się coraz cieńszy. Nieliczni niedzielni spacerowicze chcą się o tym przekonać i w rezultacie zapadają się po kolana albo po pas w wodzie. Wpatrują się w morze, jakby wypatrywali budowanego przez Rosję mostu na Krym. Widać tylko stado łabędzi, literacki symbol piękna, czystości, szlachetności, godności.
Ukraińcy bardzo sceptycznie odnoszą się do budowy tego mostu. Zimą w Jałcie nie działa żadna restauracja ani kawiarnia. Przed sklepem, przy herbacie, toczy się rozmowa na temat krymskiego mostu. – A niech budują. Przęsła, które postawili, woda już zniosła. Zostały może dwa. I ruchome piaski tam są. Nie da się niczego trwałego zbudować. Podjeżdża autobus do Mariupola. Aleksiej wsiada i wraca od rodziny do swojego mariupolskiego mieszkania.
– Dopóki tylko szyby w oknach będą się trzęsły, a nie wypadały, będzie dobrze – konstatuje sytuację miasta na linii frontu. Złote kopuły jałtańskiej cerkwi błyszczą bardziej niż zachodzące słońce. Dziewięć lat temu podziwiałam latem zegar kwiatowy na placu Niepodległości w Kijowie. Teraz zimą centrum stolicy też tonie w kwiatach. Nagrobnych.
20 lutego minęła trzecia rocznica tragicznych wydarzeń. Portrety poległych, kwiaty, znicze i nabożeństwa żałobne wypełniają kijowski Majdan.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |