Coroczna wizyta duszpasterska, zwana potocznie kolędą, wciąż budzi emocje. – To bezcenny zwyczaj, trzeba ulepszać go, modyfikować i pielęgnować, bo nie ma lepszego kontaktu z parafianami – mówi abp Damian Zimoń, który także będąc biskupem chodził po kolędzie. Dodaje, że to jedyny sposób, by duszpasterze dotarli do ludzi, którzy nie pojawiają się w kościele, poznali ich problemy.
Delikatna sprawa kopert
Jeden z księży wspomina, że kiedyś na progu mieszkania powitał go okrzyk: Przyszedł pan po kopertę, co? – Mimo tego wszedł i rozmawiał z gospodarzem do północy. I koperty nie wziął. To drugi, najczęściej wysuwany przez wiernych zarzut – ksiądz przychodzi po „kasę” i po otrzymaniu jej szybko wychodzi. – Trzeba uszanować wolę wiernych i przyjąć ofiarę, jeśli chcą ją złożyć – mówi ks. Dronszczyk. Przyznaje, że jeśli oceni, że rodzina nie jest zamożna, stara się pieniędzy nie brać.
– Bardzo często koperta otrzymana w jednej rodzinie ląduje jeszcze tego samego dnia w innej, ubogiej – zapewnia abp Zimoń.
– To ma być całkowicie dobrowolna ofiara, nie wolno się o nią upominać, nie może być cienia presji na gospodarzy – stwierdza ks. Sadkiewicz. Wikarym, którzy pracują w parafii przypomina, że jeśli rodziny są biedne, „kategorycznie nie bierzemy”.
Bp Dajczak zwraca uwagę, że kwestie związane z pieniędzmi, są zawsze delikatne. Jego zdaniem na temat bogactwa Kościoła krążą obiegowe opinie, przeważnie nieprawdziwe, gdyż sytuacja materialna duchownych w naszym kraju jest bardzo zróżnicowana. W wielkomiejskich parafiach sytuacja materialna księży jest inna, inna jest na wsi, zwłaszcza wówczas, gdy nie mają katechezy w szkole. Wówczas ratują się pieniędzmi, otrzymanymi na kolędzie, kupują za nie opał na zimę.
– Utrzymanie księdza jest warunkiem utrzymania parafii – przypomina biskup. W jego diecezji zaczęto się zastanawiać, czy nie zacząć scalać kilku parafii w jedną, gdyż wielu księży na wsi nie ma na zaspokojenie podstawowych potrzeb, kupienie opału na zimę, utrzymanie kościoła, remonty plebanii.
Oczywiście, koperta nie musi być, ludzie sami powinni ocenić, czy i ile mogą dać, a ubogie rodziny nie powinny czuć z tego powodu dyskomfortu – twierdzi bp Dajczak. Nigdy nie spotkałem się ze skargą, że jakiś ksiądz domagał się pieniędzy. Jeśli są jakieś żale, dotyczące kolędy to te, że poświęcają wiernym za mało czasu – stwierdza bp Dajczak, że ksiądz wpada – i zaraz wypada.
Zachować zmieniając
– To bardzo wyczerpujący czas dla nas księży – wyznaje ks. Dronszczyk. Zwłaszcza dla tych, którzy są katechetami w szkole. Zaraz po skończeniu zajęć szybko jedzą obiad i ruszają po domach. Wracają późnym wieczorem.
Abp Zimoń przypomina, że zwyczaj odwiedzania parafian spotkać można jeszcze w Bawarii, ale to jeden ze specyficznych rysów polskiego duszpasterstwa. – Może wzięło się to z kultury szlacheckiej, może pochodzi od zapraszania duszpasterza do domu – zastanawia się metropolita. – Trzeba ten zwyczaj modyfikować, ale w żadnym razie nie wolno z niego rezygnować – przekonuje.
Jakie zmiany warto sprowadzić? – Ks. Szlassa wspomina, że w poprzedniej parafii na warszawskich Stegnach, kolęda była rozciągnięta na kilka miesięcy. – Zaczynaliśmy w październiku, kończyliśmy w kwietniu – wspomina. Zwraca uwagę, że dzięki temu ksiądz nie musi rezygnować z innych obowiązków duszpasterskich. – Obecnie zawieszamy dyżury w kancelarii, spotkania z grupą oazową, Neokatechumenatem, Odnową w Duchu Świętym. Z punktu widzenia wspólnot parafialnych jest to „martwy miesiąc” – wyjaśnia.
Bp Dajczak proponuje, by podsuwać parafianom temat rozmowy i wysłuchać, co mają do powiedzenia, co ich porusza.
Mimo tych uwag księża bardzo cenią te wizyty. Wszyscy podkreślają, że wiedza, jaką zdobywają, warta jest trudu i zmęczenia. – Zawsze po kolędzie uzbiera się grupa dorosłych do bierzmowania, niektóre pary decydują się na ślub – mówi ks. Szlassa. Chodzenie po domach pokazuje, jak duży jest głód księdza – dodaje.
Wierni bardzo cenią te wizyty. – W małych śląskich miejscowościach do dziś wierni biorą dzień urlopu, by spokojnie podjąć księdza – mówi abp Zimoń. W idealnie wysprzątanych mieszkaniach odświętnie ubrana rodzina czeka na kapłana.
Jeden z warszawskich księży wspomina, jak w czasach PRL na osiedlu, zamieszkałym przez milicjantów i oficerów ludowego wojska, przywitał go mężczyzna z odbezpieczonym rewolwerem. – Wszedłem do mieszkania. Po kilku godzinach okazało się, że ta rozmowa była mu bardzo potrzebna, a przecież do kościoła by nie przyszedł.