Miałam mieszane uczucia co do akcji #MeToo.
W skrócie chodzi o publiczne opisywanie przez kobiety sytuacji przemocowych, których doświadczyły, i sygnowanie ich hashtagiem #MeToo. Opisywanie sytuacji molestowania seksualnego, agresji werbalnej i niewerbalnej. Dlaczego byłam przeciw? Ano dlatego, że nie zawsze publiczne „wyznawanie” cudzych win oczyszcza ofiarę. Do oczyszczenia potrzeba raczej spokoju, precyzji działania, również konkretnych kroków prawnych, by po prostu winnego ukarać. Ukarać skutecznie. Publiczne opisy przeróżnych sytuacji, multiplikowane i powielane, mogą natomiast rozmywać problem, osłabiać przekaz, a w sytuacjach ekstremalnych („on mi powiedział, że mam ładny biust”) odwracać uwagę od naprawdę poważnych i dramatycznych sytuacji. Problem przemocy wobec kobiet, autentycznej przemocy, jest zbyt poważny, by sprowadzać go do internetowych, medialnych akcji, które niemal z definicji upraszczają rzeczywistość. Choć niewątpliwie mówić o przemocy wobec słabszych, w tym wobec kobiet, trzeba. Pytanie, w jaki sposób – zarówno w warstwie treści, jak i formy.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |