W Uliszkach k. Dobrzycy powstał dom dla kobiet, które nie radzą sobie w życiu. Przez tygodnie lub lata mogą tu dochodzić do siebie pod ochronnym płaszczem Matki Bożej i przy wsparciu wolontariuszek.
Budynek przy bocznej, błotnistej drodze w Uliszkach, czyli cztery sypialnie, kuchnia, jadalnia, kaplica i kotłownia, to na najbliższe tygodnie dom dla kilkunastu pań. Stowarzyszenie Dom Miłosierdzia Bożego wydzierżawiło go od Wyższego Seminarium Duchownego w Koszalinie. Zamieszkały w nim kobiety, dla których przebywanie w macierzystym domu wspólnoty – przeludnionym i w sąsiedztwie mężczyzn po przejściach – nie było dobrym rozwiązaniem. 19 września, we wspomnienie NMP z La Salette, wprowadziły się tu pierwsze mieszkanki. Obecnie jest ich 10 (zmieściłoby się jeszcze 8) i dwie opiekunki (wolontariuszka i siostra zakonna).
Świece i pierogi
Tu ma być jak w katolickim domu. Jest więc dużo wspólnej pracy, szczególnie w kuchni, oraz przy rąbaniu i układaniu drewna; są modlitwy kilka razy w ciągu dnia i niekończące się rozmowy. Kiedy plucha za oknem i można utonąć w błocie, panie zajmują się produkcją świec. To ich sposób na dołożenie się do domowego budżetu. Świątecznie zapakowane świece z wosku pochodzącego ze świec, które płoną na ołtarzu kaplicy Domu Miłosierdzia, są cegiełkami na rzecz stowarzyszenia. Niebawem panie zaczną przygotowywać pierogi na potrzeby ok. 90 podopiecznych różnych placówek DMB.
– To jest im bardzo potrzebne, bo to coś innego niż tylko zajmowanie się domem, czyli samymi sobą – uważa wolontariuszka Bożena Król. – Staramy się utrzymać rodzinną atmosferę, ale też wyciszyć. Nie ma tu telewizji, jest za to dużo czasu na przemyślenia, podjęcie dobrych decyzji. Do domu trafiają kobiety z problemami. Te z uzależnieniami przez pierwsze dwa miesiące wychodzą z budynku (np. do sklepu) pod nadzorem. Potem już same decydują, co dalej: zostać, podjąć pracę, wrócić do swojej miejscowości.
W takiej sytuacji jest właśnie pani Anna z Połczyna-Zdroju – w dniu rozmowy opuszcza Uliszki. Trafiła tu przed dwoma miesiącami po osobistej tragedii: zapicia po 11 latach abstynencji. Teraz jest gotowa wrócić do rodziny. Rąbiąc drzewo, gotując, modliła się o siły do walki z alkoholem, ale też o żywą wiarę, którą kiedyś porzuciła. – Zrobiłam błąd, odchodząc od Boga i Kościoła, a bez Boga nie ma nic – oświadcza, dodając, że czas w Uliszkach wykorzystała nie tylko na rozmowy z Nim, ale i z samą sobą. Po powrocie chce naprawić relacje z pełnoletnią córką, znaleźć pracę. O czym marzy? To pytanie ją zaskakuje. Odpowiada po długim namyśle: – Żeby więcej nie pić. Żyć.
Przypadkiem?
Dla większości Uliszki to etap w życiu: parę tygodni, miesięcy. Pani Stanisława chce tu zostać do końca. Już nie chce niczego więcej szukać, bo przez 61 lat życia los jej nie oszczędzał. 33 lata temu zginęła w wypadku jej rodzina: mąż i dwoje dzieci. Długie lata zajęło jej pogodzenie się z tym, na lekach antydepresyjnych jest do dziś. Wyszła za mąż ponownie i jako 40-latka urodziła córkę. Po sześciu latach pochowała drugiego męża. Samotnie wychowywanej Basi starała się przychylić nieba, zwłaszcza gdy ta, jako 15-latka, zachorowała na białaczkę. Matka wywalczyła dla niej przeszczep szpiku, leczyła najlepiej jak potrafiła (na sfinansowanie zagranicznej operacji sprzedała mieszkanie) i po poprawie zdrowia zabrała do Lourdes, gdzie zawierzyła córkę Matce Bożej.
– Myślę, że jako matka zrobiłam wszystko – mówi złamanym głosem, ponieważ niestety młody organizm odrzucił przeszczep. Basia została pochowana w Wigilię, trzy lata temu. – Jestem za stara, by podjąć pracę. Nie mam mieszkania. Już nie chcę niczego szukać w życiu – mówi pani Stanisława. Choć i w Uliszkach przecież sielankowo nie jest. Ale co to za kłopoty, wzdycha pobłażliwie... – Chciałabym tu zostać na zawsze. Tu jestem bezpieczna, nie muszę drżeć, że znowu ktoś ode mnie odejdzie. To dom dla takich osób jak ja. Przypadkiem go znalazłam przez internet. Nie zamieniłabym na żaden inny.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |