Historia Khorena Simonyana brzmi jak baśń, choć nie dzieje się dawno, dawno temu, a każde szczęśliwe zakończenie tylko otwiera nowy rozdział.
W 2007 roku Maja Brand tuż po skończeniu studiów wyjechała do Armenii w ramach wolontariatu European Voluntary Service. Uczyła angielskiego podopiecznych domu dziecka w Gyumri. Tam spotkała Khorena, wtedy nastoletniego chłopca, chorego na zespół Pfeiffera (zaburzenia rozwoju kośćca). Zwróciła na niego uwagę nie tylko ze względu na jego niepełnosprawność. Zauważyła, że chłopiec jest bardzo utalentowany – językowo i muzycznie.
Był też bardzo osamotniony. Inne dzieci co jakiś czas odwiedzali bliżsi lub dalsi krewni, zabierali na wycieczki, na kilka dni do domu. Do Khorena, który trafił do sierocińca tuż po urodzeniu, nie przychodził nikt. Maja postanowiła, że spróbuje mu pomóc.
Życie zmieniło się w Polsce
Udało się zorganizować Khorenowi wyjazd do Polski. Potem – w 2009 roku – wystąpił on na prowadzonym przez Fundację Anny Dymnej „Mimo Wszystko” Festiwalu Zaczarowanej Piosenki. Najpierw eliminacje w Warszawie, potem koncert finałowy w Krakowie. Jego „Kolorowe jarmarki” oczarowały jurorów i publiczność, a dla chłopca z Armenii występ na Rynku Głównym był niesamowitym przeżyciem. – Po prostu kocham śpiewać i bardzo mi się podoba w Krakowie. Chciałbym tu jeszcze kiedyś wrócić – mówił wtedy.
Khoren rozwijał się wokalnie, chodził do szkoły muzycznej w Gyumri. Plany dotyczące jego powrotu do Polski przerwała w 2012 roku katastrofa kolejowa pod Szczekocinami. W czołowym zderzeniu dwóch pociągów zginęła Maja Brand. Jej dzieło postanowili kontynuować rodzice – William Brand i Katarzyna Mroczkowska-Brand. Założyli niewielką fundację.
Z ich pomocą Khoren Simonyan przyjechał – podobnie jak Maja do Armenii, w ramach EVS – na 10 miesięcy do Polski. Opiekował się niepełnosprawnymi w ośrodku w Ustroniu. – Pomyślałam, że spróbuję pomóc chociaż jemu – opowiada Katarzyna Mroczkowska-Brand. – Maja już to zaczęła, a w dodatku obudziła w nim przekonanie, że Polska to jest miejsce, w którym jego życie zaczęło się zmieniać – mówi. Ten pobyt Khorena zakończył się kolejnym koncertem. Tym razem w przygotowaniach pomogła mu wokalistka Urszula Makosz, a na scenie wraz z nim stanęli muzycy Piwnicy pod Baranami.
Najgorsze momenty
Khoren musiał wrócić do Armenii. Fundacja szukała dla niego – niestety bez skutku – stypendium, dzięki któremu mógłby zamieszkać i studiować w Polsce. Tymczasem problemy się kumulowały. Ponieważ Khoren był już pełnoletni, przestało mu przysługiwać miejsce w domu dziecka. Zachorował i do Katarzyny Mroczkowskiej-Brand dotarły informacje o jego pobycie w szpitalu. Lekarze nie umieli zdiagnozować choroby; podejrzewali, że to zapalenie płuc, ale leki nie pomagały. – Zrozumiałam, że nie wybaczę sobie, jeśli teraz czegoś nie zrobię – wspomina mama Mai.
Wysłała zaproszenie. Udało się sprowadzić Khorena do Polski i zapisać go na studia na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie. W październiku 2016 roku, mając 24 lata, zaczął studiować dziennikarstwo i komunikację społeczną.
Wydawało się, że wszystko zmierza ku dobremu, ale przy (na pierwszy rzut oka rutynowej) zmianie wizy z turystycznej na studencką okazało się, że termin ważności pozwolenia na pobyt upłynął i całą sytuację trzeba czym prędzej wyjaśnić ze strażą graniczną. Dokumenty, trwające godzinami rozmowy z funkcjonariuszami, stres. Khoren znów poważnie zachorował. Zdiagnozowano u niego toczeń rumieniowaty. To choroba, z którą można normalnie funkcjonować przy odpowiedniej terapii. Nieleczona jest groźna. Ponieważ procedury wizowe trwały, Khoren nie mógł być przyjęty do szpitala. Dzięki życzliwości jednej z lekarek dostał jednak porcję silnych leków, które zażywał w domu. – To były najgorsze momenty, kiedy nie mógł jeść, nie mógł pić, miał owrzodzony cały przełyk, potworną gorączkę – wspomina Katarzyna Mroczkowska-Brand.
W końcu udało się załatwić kartę pobytu, lekarze dobrali właściwe leki, uczelnia przyznała urlop dziekański. W tej historii napięcie miało jednak – zgodnie z hasłem Alfreda Hitchcocka – nieustannie rosnąć.
Wyśpiewał sobie rodzinę
Khoren czuł się dużo lepiej, miał też sporo wolnego czasu. Zaczął więc śpiewać. Ustawił kamerkę komputerową, włączył podkład, a gotowe nagranie wrzucił na Facebooka. – Tu się zaczyna ta baśń XXI wieku – mówi Khoren. Na jego śpiewanie zareagowała cała ormiańska diaspora – z Francji i USA, a także sama Armenia – dodaje Katarzyna Mroczkowska-Brand. Tradycyjna ormiańska pieśń o żurawiu, który leci przez świat i szuka Ormian tęskniących za swoją ojczyzną, notowała kolejne tysiące wyświetleń. Khoren śpiewał i stopniowo zyskiwał popularność. Ormiańskie media zaczęły prosić go o wywiady. Wszystko działo się wiosną 2017 roku. Wtedy nadeszła najważniejsza wiadomość – od ojca. – Napisał, że mam rodzinę, siostrę, brata, babcię, wujka – wszystkich – wspomina Khoren Simonyan.
Wiadomość zrobiła na nim piorunujące wrażenie. Jak wspomina Weronika Sraga, która w ramach sekcji charytatywnej Dziennikarskiego Koła Naukowego UPJPII przez jakiś czas odwiedzała Khorena, jeszcze tydzień później, kiedy jej o tym opowiadał, był roztrzęsiony. – Siedzimy na koncercie, muzyczka gra i w przerwie pytam Khorena, co tam u niego. A on na to, że na Fejsie napisał do niego jego tata – opowiada Weronika.
Katarzyna Mroczkowska-Brand też przyznaje, że Khorenem targały emocje. – To była huśtawka: z jednej strony dzikiej radości, a z drugiej gniewu i żalu. Trudno się dziwić i jednemu, i drugiemu – wspomina. Zaraz jednak dodaje: – Już pod koniec pierwszego dnia po tej wiadomości było widać, że on chce ich mieć, że on chce im wybaczyć.
Piękne serce, głos jak dzwon
Sam Khoren o wszystkim, co przeżył, opowiada z niepoprawnym optymizmem. O mieszkaniu w domu dziecka mówi, że tam wszyscy starają się, by nie było to smutne miejsce. Wspomina wycieczki, wyjazdy. – Też byłem czasem smutny – ale to trwało najdłużej może 10 minut – zapewnia. O dzieciach, które dokuczały mu w szkole, opowiada: – Ktoś może nie myśli, że wtedy sprawia ból, ale mówię sobie: daj spokój. O swojej chorobie stwierdza: – To tylko fizyczne.
Khoren przyznaje, że nie wszyscy reagowali pozytywnie, kiedy mówił im, że odezwała się do niego rodzina. – Ja tam tego nie słuchałem. Człowiek, gdy słucha cały czas złych rzeczy, to nie zrobi kroku do przodu – mówi. Nawet rodziców, którzy wystraszyli się jego choroby i oddali go do domu dziecka, stara się zrozumieć. – Po tym, co przeszedł, mógłby cały świat znienawidzić, a on go kocha. Takiego optymizmu można się od niego uczyć – przyznaje Katarzyna Mroczkowska-Brand.
Weronika Sraga dodaje, że Khoren ma „piękne serce i głos jak dzwon”, a także świetnie odnajduje się wśród ludzi. Tylko śpiewać woli sam. – Dla mnie jest niesamowite, że gdziekolwiek, w jakiejkolwiek sytuacji byś mu powiedział: „Khoren, zaśpiewaj coś”, on zaczyna śpiewać – mówi Weronika. – On po prostu kocha śpiewać – dodaje.
Spełniły się wszystkie marzenia
Z Khorenem rozmawiam kilka dni przed Bożym Narodzeniem i jego powrotem do Armenii – już na stałe. Mówi, że bardziej bał się pierwszego spotkania z rodziną, które odbyło się we wrześniu. Były wywiady, telewizja. Były też spotkania w domu, a mama nawet w nocy nie wypuszczała go z objęć. Teraz co wieczór rozmawia ze swoją rodziną przez Skype’a. Mamie powtarza, żeby nie płakała, a ośmioletniej siostrzenicy śpiewa kołysanki.
Pytany o plany po powrocie do Armenii, wylicza: – Najpierw ustawimy z bratem choinkę, bo on na to czeka. Potem Nowy Rok, śpiewanie, wycieczki… Spróbujemy zrobić to, czego nie zrobiliśmy przez 25 lat. Powoli zobaczymy, co nam da Pan Bóg.
Na nadrabianie zaległości będzie miał najbliższe pół roku. W sierpniu zamierza zdawać na Akademię Muzyczną w Erywaniu. Zajęcia zaczynają się już we wrześniu.
Marzenia? – O czym marzyłem, to już jest. Przez 25 lat marzyłem, żeby mieć rodzinę, mamę, tatę. Teraz mam. Potem powoli – miłość, żona, dzieci.
Co z karierą? – Też powoli.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |