O grzechu zaniedbania, pracy barmanki i łzach na Barbórkę z Joanną Bartel rozmawia ks. Roman Chromy.
Studiowała Pani w Akademii Sztuk Pięknych.
– Tak, choć byłam samoukiem. Po latach stwierdzam, że na studiach mogłam bardziej się przykładać i osiągnąć lepsze rezultaty. Niestety, wtedy miałam już „fioła” na punkcie występów estradowych. Otrzymałam chyba za dużo talentów, bo nie mogłam się zdecydować na to, co w życiu robić. Byłam takim da Vincim ze Świętochłowic (śmiech). Marzyłam jeszcze o weterynarii. Rodzice wybili mi ten pomysł szybko z głowy. W bytomskim „Pyrliku” – kabarecie studenckim – wypatrzył mnie Piotr Skrzynecki z „Piwnicy pod Baranami” i zaczęłam grać na scenie. Współpracowałam z Andrzejem Rosiewiczem i Tadkiem Drodzą. Zapach piór tancerek, dezodorantów w garderobie i pierwszych zarobionych pieniędzy nie ułatwiał mi studiowania.
Podobno po mamie ma Pani wdzięk.
– I łatwość w nawiązywaniu kontaktu z ludźmi oraz poczucie humoru. Mama wchodzi w ludzi jak nóż w masło. Niestety, nie odziedziczyłam po niej urody. Nieraz mówi mi: „Ojej, szkoda że nie jesteś do mnie podobna, bo byłabyś ładna!” (śmiech). Tata przekazał mi zamiłowanie do porządku i do sportu. Był uczniem Feliksa Stamma i trenerem boksu. Jako dziewczynka regularnie pływałam, a bokserom opowiadałam wierszyki, jeździłam z nimi na zawody i kibicowałam ojcu. Może to był początek mojej kariery artystycznej?
Wspominała już Pani o emigracji na Zachód.
– Rodzice „uciekli mi” do Niemiec w Dzień Dziecka 1981 roku, parę miesięcy przed wybuchem stanu wojennego. Dołączyłam do nich 10 lat później. Tam, w wieku 40 lat zrozumiałam, że uczenie ma sens. Wysłano mnie na kurs języka niemieckiego w Kolonii. Powiedziałam sobie, że jeżeli w obcym kraju nauczę się dobrze języka, to będę czuła się tam bezpiecznie. Język niemiecki kończyłam z wyróżnieniem.
Pracowałam też w knajpie piwnej i malowałam do galerii obrazów. Tęskniłam jednak za życiem aktorskim i śniło mi się po nocach, żeby wrócić na scenę. Słowa znajomego księdza o „grzechu zaniedbania” chodziły mi ciągle po głowie. Kiedy byłam na wakacjach w Polsce, dorwał mnie w Międzyzdrojach impresario Marcina Dańca i powiedział: „Jutro występujesz”. Dał mi 200 złotych do kieszeni i uciekł. Musiałam nazajutrz tę zaliczkę odpracować. Nie miałam butów, sukienki i tekstów, ale wystąpiłam.
W wielkiej improwizacji?
– Za występ otrzymałam ogromne brawa. Coś gadałam z kapelusza… Krysia Sienkiewicz mi powiedziała: „No świetna byłaś Asia, świetna! Musisz to spisać”.
O czym Pani opowiadała?
– O różnicach w poczuciu humoru Polaków i Niemców. Pamiętam, że dużo otuchy dodała mi wtedy, grająca w babskim kabarecie, Agnieszka Fatyga. Też pochodzi ze Świętochłowic. Powiedziała mi: „Wychodź na scenę, bo jesteś z tej samej hołdy, co jo!”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |