Otrzymałam wiele talentów

O grzechu zaniedbania, pracy barmanki i łzach na Barbórkę z Joanną Bartel rozmawia ks. Roman Chromy.

Na kanwie osobistego doświadczenia napisała Pani ostatnio piosenkę o pracy barmanki.

– Uważam, że barmanka to „matka – spowiednik dla dusz pijanych”. Kobieta stojąca za barem, choć czasem jej się nie chce, musi wysłuchiwać nie tylko bredni, ale także zwierzeń osób samotnych. Tacy szukają drugiej osoby, ciepła… wielu przychodziło do baru bynajmniej nie po to, aby się upić. Te rozmowy dużo mi dały: nauczyłam się pokory, obserwowałam ludzką codzienność i szlifowałam język niemiecki. Moich znajomych z baru uczyłam geografii i historii, bo te dziedziny znali bardzo marnie. Mało wiedzieli o wojnie i Holokauście. Niektórzy mi mówili: „Nie jesteś tu za mądra przy tym barze?”. A ja im na to: „Jestem taka mądra, bo pochodzę z Bloku Wschodniego, a jak chcecie być dla mnie mili, to mi mówcie Maria Curie” (śmiech). Z baru wyciągnął mnie właściciel galerii, dzięki któremu wróciłam do malarstwa. Zajmował się mną jak prawdziwy mężczyzna: kupił mi pierwszy pierścionek, kwiaty i płaszcz na zimę. Do dziś jesteśmy przyjaciółmi, choć rozdzielił nas mój powrót do Polski.

Myślała Pani o wyjściu za mąż?

– Zawsze byłam córeczką taty. Szukałam chłopa, który byłby taki jak mój ojciec – nieprzeciętny. Na pewno mój tata nigdy nie zdradził mojej mamy, bardzo się kochali, a było to widoczne szczególnie wtedy, kiedy ojciec leżał przez 4 lata sparaliżowany. Nic nie mówił, ale przykładowo pokazywał palcem mamie, żeby podeszła do niego. Po czym poprawiał jej metkę z tyłu na bluzce. Tata bardzo o nas dbał i miał dla nas czas. Jako pracownik huty „Florian” nie opuścił ani jednej dniówki, a mamie oddawał wszystkie pieniądze. Przy tym pozostawał człowiekiem niesamowicie pogodnym. Nawet wtedy, gdy mama rozchorowała się na raka żołądka, a on sam trafił do hospicjum.

Była Pani w stanie powiązać opiekę nad rodzicami z aktorstwem?

– Spędzałam godziny w samochodzie między Polską a Niemcami. Zrezygnowałam z występów w wielu programach telewizyjnych, m.in. „Jak oni śpiewają”. Dostałam szkołę życia, bo przy ojcu, który zmarł przed rokiem, robiłam wszystko: myłam go, przewracałam z boku na bok i dbałam o higienę. Niemcy mają fajne powiedzenie: „Człowiek rośnie w miarę zadań”. Wtedy poczułam więź rodzinną i zmieniłam swój stosunek do życia. Wygłupy na scenie, gra, fajne towarzystwo to nie wszystko.

Nie dobija Panią samotność?

– Szczerze? Ludzie stworzeni są po to, aby dobierali się w pary i wzajemnie się wspierali. Jestem sama, ale nie nudzę się. Szyję, maluję, spaceruję z psem po lesie i wypełniam obowiązki domowe. Nie patrzę z zazdrością na ludzi, którzy są razem, bo wiem, że mają swoje własne problemy. Ale też ich podziwiam. Cieszę się, jak widzę moich sąsiadów – młode małżeństwa z dziećmi. Mam wielu przyjaciół, którzy w razie potrzeby służą mi pomocą.

Serial „Święta wojna” nie był przypadkiem karykaturą Ślązaków?

– Na mój widok często żartowano: „Patrz, Ślązaczka i inteligentna”. Niestety, ciągle obowiązuje stereotyp Ślązaka – woła roboczego. Jestem dumna, że w stolicy pracują aktorzy pochodzący ze Śląska. Że mamy Grażynę Torbicką, świetną prezenterkę, czy zespół Feel. Kiedy się spotykamy, zawsze trzymamy się razem. Denerwuje mnie jedynie śląski szowinizm i brak poczucia humoru na nasz temat. Jestem przekonana, że w Warszawie zrobiłam karierę dlatego, że mówiłam po śląsku. Byłam po prostu inna. Rzeczywiście, wielu Ślązaków uważało, że „W świętej wojnie” kalamy własne gniazdo. Ale Wschodniacy też się obrazili na Chęcińskiego za „Samych swoich”. Śląsk jest ziemią zróżnicowaną, dlatego uważam, że wszyscy, którzy na różne sposoby o tej ziemi piszą, kręcą lub śpiewają, robią kawał dobrej roboty i powinni się wspierać.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg