Podczas Dnia Babci pięcioletnia Sara wyśpiewuje: „U babci jest słodko, świat pachnie szarlotką”. Siedząca na widowni Elżbieta uśmiecha się do wnuczki: „Pachnieć, pachnie. Ale co najwyżej kurczakiem na słodko-kwaśno”.
I głowa do góry!
„Wielka” babcia Stanisława jest drobna, ma siwe włosy, błyszczące oczy i delikatny uśmiech. Nie chce mówić ani o sobie, ani o wnukach, ani o prawnukach. – A proszę sobie popatrzeć, jakie są – mówi, wskazując na dokazującego przy stole Michałka. – Babcia to udaje tylko taką delikatną starszą panią, bo tak naprawdę to jest twarda kobieta i wielka buntowniczka – mówi Darek, wnuk Stanisławy. – W pracy, jeszcze za komuny, to nie dawała sobie w kaszę dmuchać. Podobno stawiała się aż miło. I teraz, gdy coś się dzieje, lepiej babci nie wchodzić w drogę. – No pewnie, uważaj Darek, nie pozwalaj sobie – „grozi” Stanisława. Z Darkiem mieszka od kilku lat. I jak dotąd wspólne mieszkanie przebiegało raczej bezproblemowo. W domu Stanisławy azyl ma też jej prawnuk, Michał. Jest tu nawet kąt do spania i ulubione zabawki. – Od mamy można się uczyć pogody ducha i optymizmu. I tego, że rodzina musi trzymać się razem. I jeszcze zaradności, bo kiedy coś się dzieje i trzeba działać, mama działa. A nie gada.
Odpędzę złe chmury
Elżbieta Jach-Kowalska, rocznik 1937, to kobieta renesansu. W latach 50. była aktorką – grała z Cybulskim w pierwszym młodzieżowym polskim filmie „Trzy starty”. Potem zagrała u Munka w „Błękitnym Krzyżu”. Nawet nie wiedziała, że film znów pokazywała telewizja. Kopię na DVD przynieśli jej przyjaciele – uczniowie. – A potem musiałam wybrać: aktorstwo lub sport. Nie dało się jednego i drugiego ciągnąć. Wybrałam sport, zostałam mistrzynią Polski w pływaniu. Już nawet nie pamiętam, w którym roku. A potem przygotowywałam się na olimpiadę. W końcu nie pojechałam, bo miałam problemy ze zdrowiem. Trudno, widocznie tak musiało być. W jej mieszkaniu, w betonowym, ponurym bloku na warszawskim Grochowie, jest przytulnie i miło. Wszędzie drewno, suszone kwiaty i zdjęcia ukochanych: dwóch córek, zięciów i oczywiście wnucząt. – Ten mój najstarszy wnuk, szesnastolatek, ależ on się przystojny zrobił – pokazuje fotografię. – A Sara, to przecież mała księżniczka… W mieszkaniu Elżbiety jest też mała pracownia malarska. – Teraz to przynajmniej mam więcej czasu na sztukę. Przyszedł czas, żeby wykorzystać zdolności, jakie otrzymałam. Maluję to, co jest we mnie – pędzlem przekazuję uczucia, nastroje. To jest całe moje życie: wszystko, czego doświadczyłam.
Teraz Elżbieta współpracuje z redakcją katolicką polskiego radia, opiekuje się matką (92 lata, a jaki wspaniały umysł!), chodzi do teatru, słucha ukochanego jazzu. No i jest babcią, taką prawdziwą, co, gdy trzeba, odbierze młodsze wnuki z przedszkola, a gdy trzeba – podyskutuje ze starszymi.
– Córki się mną podzieliły – żartuje. – Raz pomagam starszej, raz młodszej. Razem mam sześcioro wnucząt. Najstarszy wnuk, rodzynek, ma już 16 lat. Najmłodsza, wnusia Melania, niedługo skończy rok. Wiadomo – z maluchami najwięcej zachodu, bo wymagają pracy, obecności i cierpliwości. I siły. Ale za to jaka satysfakcja: jedna moja wnuczka zaczęła gadać, gdy miała rok. Czy to nie cudowne?!
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |