Mąż od św. Mikołaja

O korespondencji z Bogiem, miłości po 25 latach małżeństwa i Bogu, który lubi spełniać marzenia, z Urszulą Pawlak rozmawia Monika Augustyniak.

Monika Augustyniak: Uczy Pani religii w szkole podstawowej. Dużo złego mówi się dziś o szkole i o młodzieży. Jak mówić o Bogu w klasie?

Urszula Pawlak: Po 10 latach pracy z dziećmi przekonałam się, że młodzi ludzie szukają dziś autorytetów i świadków, przez co na każdym kroku sprawdzają, czy mówię prawdę i czy stosuję się do norm, które głoszę. Pamiętam taką lekcję, kiedy po powrocie z Rzymu pokazywałam zdjęcia, przewodniki i opowiadałam o moich przeżyciach. W jednym z albumów uczniowie znaleźli bilet rzymskiego metra. Wtedy powiedzieli, że dopiero teraz naprawdę wierzą, że tam byłam. To mi uświadomiło, jak bardzo jednoznacznym i przejrzystym trzeba być w relacjach z młodymi. Poza tym staram się uczyć nie tylko regułek i tego, co w podstawie programowej, ale chcę pokazać im Boga jako Osobę, z którą się rozmawia. Zabieram ich na adorację i prowadzimy dialog z Jezusem. Dzieci bardzo lubią te spotkania. Myślę, że w prowadzeniu katechezy pomogła mi też 20-letnia praktyka pielęgniarska. Patrząc na uczniów, widzę kruchość ludzkiego życia. Czasem trzeba odpuścić, machnąć ręką, bo nie wiemy, jakie tragedie rozgrywają się w domach i w ludzkich sercach.

Pielęgniarstwo i katechizacja mają ze sobą niewiele wspólnego. Co skłoniło Panią do zmiany pracy po 20 latach wykonywania zawodu? Nie bała się Pani?

Nigdy nie bałam się zmian. Bardzo odpowiadało mi pomaganie ludziom chorym, ale kiedy w 1998 roku nastąpiły reformy w służbie zdrowia, na 5 etatów pielęgniarskich przypadł jeden i nikt nie myślał już o pacjencie, tylko o dokumentach, stwierdziłam, że nie chcę tak pracować. Do tego wszystkiego pracodawca zaczął nas oszukiwać. Powiedziałam sobie, że za kochaną, ale też trudną pracę oczekuję uczciwych zarobków i szacunku. Byłam zrozpaczona i miałam wszystkiego dość. Wtedy spowiednik podsunął mi pomysł katechizacji. Powiedział, że teraz bardzo potrzeba świadków wiary. W wieku 46 lat ukończyłam studia podyplomowe i spełniam się w roli katechetki. Zresztą w momencie podejmowania decyzji o zmianie pracy czułam prowadzenie Ducha Świętego i wiem, że Bogu podobała się ta decyzja.

Zawsze wierzyła Pani w Boga i liczyła się z Jego zdaniem?

Tak. Wiarę zaszczepili mi rodzice. Pamiętam szczególnie tatę, który się modlił, nigdy nie opuścił niedzielnej Eucharystii. Rodzice też wychowywali nas do pomagania ludziom i szanowania ich. Chociaż sami nie mieliśmy pola, w czasie żniw i wykopków za darmo pomagaliśmy sąsiadom. Śmiałam się, że pracuję w polu więcej niż dzieci rolników. Ale dziś widzę, że dobro wraca ze zdwojoną siłą. Teraz moi uczniowie pomagają mi w pracy w domu, w ogrodzie, robią mi zakupy. A przecież nie muszą tego robić. Myślę, że człowiek zbiera to, co zasiał.

Od 25 lat jest Pani żoną, ale też należy Pani do Apostolatu Kobiet Świeckich przy Zgromadzeniu Zmartwychwstania Pańskiego. Można powiedzieć, że jest Pani i żoną, i zakonnicą. Skąd taki pomysł?

Rzeczywiście jestem szczęśliwą żoną i apostołką zmartwychwstania. To po prostu wynik moich poszukiwań Boga. W pewnym momencie stwierdziłam, że potrzebuję w konkretnym miejscu związać się z Bogiem, a że wychowywałam się na terenie parafii prowadzonej przez zmartwychwstańców i bardzo dobrze ją wspominam, wybrałam ten właśnie zakon. W 1993 roku złożyłam przyrzeczenia. Mamy tam swoją regułę, zobowiązania, raz w roku jeździmy na rekolekcje.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg