Lamsdorf jak ziemia święta

Z całego świata pielgrzymują do dawnego obozu jenieckiego.

Joan Gautier z Vancouver (Kanada) wyciąga stare zdjęcie i kładzie je wśród suchych liści kasztanowca i kwitnącej krzewinki obok tzw. alei kasztanowej, która wcina się dość niespodziewanie w las pomiędzy Sowinem a Łambinowicami. Na zdjęciu młody żołnierz w brytyjskim mundurze polowym, z zawadiacko przekrzywioną furażerką na głowie. – To mój tata, William Tucker. Był londyńczykiem. Dostał się do niemieckiej niewoli podczas bitwy pod Dunkierką. Całe pięć lat do końca wojny spędził w obozie Lamsdorf. Potem szedł stąd w marszu śmierci. Ale przeżył! – mówi pani Gautier. Aleja kasztanowa to właściwie jedyna dostępna pozostałość wielkiego obozu jenieckiego – stalagu VIII B Lamsdorf. Resztki fundamentów zabudowań obozowych porosły krzakami, drzewami. Aleja była drogą, którą jeńców wprowadzano do obozu.

Britenlager

William Tucker był jednym z pierwszych jeńców brytyjskich, którzy trafili do Lamsdorf. Zmarł w 1995 roku, a 23 lata później jego córka przyjechała tutaj wraz z grupą kilkudziesięciu innych potomków dawnych jeńców. Z całego świata przybywają tu od kilkunastu lat, by zobaczyć i dotknąć miejsc, w których ich ojcowie, dziadkowie, krewni przeżyli lata wojny. Nie ma przesady – są naprawdę z całego świata: z Nowej Zelandii, Kanady, Australii, Wielkiej Brytanii, Republiki Południowej Afryki, Irlandii Północnej. Z krajów, z których żołnierze służyli w armii Brytyjskiej Wspólnoty Narodów.

Do Lamsdorf żołnierze w brytyjskich mundurach zaczęli trafiać w czerwcu 1940 roku w miejsce polskich jeńców, którzy w większości wywiezieni zostali w głąb III Rzeszy. Stalag VIII B nazywany był też „Britenlager” (obóz brytyjski), choć uwięzieni byli w nim także inni żołnierze sił alianckich, m.in. Francuzi, Belgowie, Jugosłowianie, Grecy, Amerykanie. Lamsdorf był największym obozem dla jeńców brytyjskich w czasie II wojny światowej – przebywało tu ich ok. 48 tys., podczas gdy liczba wszystkich żołnierzy brytyjskich wziętych do niewoli to ok. 170 tys. Ci, którzy zmarli w obozie – było ich ok. 500 – pochowani zostali na tzw. starym cmentarzu jenieckim w pobliskim Sowinie.

Po wojnie ich szczątki zostały ekshumowane i przeniesione na inne cmentarze. Jeńcy z Lamsdorf wykorzystywani byli do pracy m.in. w górnośląskich kopalniach, w rolnictwie, leśnictwie, budowie dróg, w opolskich cementowniach, zakładach chemicznych w Blachowni, cukrowni w Raciborzu.

– Pracowali oczywiście znacznie dłużej niż 8 godzin, zwykle było to 10, czasami 12. Za pracę dostawali nawet wynagrodzenie, ale było one wypłacane w „pieniądzu obozowym”, za który poza obozem nie można było niczego kupić. Był to więc pieniądz bezużyteczny, ponieważ w obozie nic właściwie nie można było za niego dostać – mówi dr Anna Wickiewicz, kierownik Działu Edukacji i Wystaw Centralnego Muzeum Jeńców Wojennych w Opolu–Łambinowicach, która towarzyszy potomkom jeńców w ich „Lamsdorf Tour”: oprowadza po starym cmentarzu jenieckim, terenie dawnego obozu, odpowiada na liczne pytania, które zadają. Mają oni bowiem naprawdę dużą wiedzę o wojennych losach swoich przodków i są nimi żywo zainteresowani. Niektórzy przekazują cenne dokumenty, zdjęcia lub ich kopie na rzecz muzeum.

– Najtrudniejszym doświadczeniem obozowym był marsz ewakuacyjny, tzw. marsz śmierci. Szli w ostrym mrozie (a była to bardzo ciężka zima), 20–30 kilometrów dziennie. Głód był taki, że nawet strażnicy jeńców nie mieli co jeść. Wielu w nocy spało pod gołym niebem. Ci, którzy nie byli w stanie dalej iść, byli rozstrzeliwani przez strażników – opowiada Sebastian Mikulec, pracownik Działu Edukacji i Wystaw CMJW.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg