publikacja 28.01.2011 12:10
Żeby odnosić prawdziwe sukcesy, nie wystarczy tylko kupić szczeniaka za 3 tys. euro. Trzeba go jeszcze wychować, zadbać o dobrą kondycję i żywienie. Nade wszystko zaprzyjaźnić się z nim.
Hooo…
Marek Wójcik przyjechał na zawody spod holenderskiej granicy, jakieś 900 km od Jakuszyc. W wyposażonym w specjalne kojce samochodzie dostawczym przywiózł 12 z 40 swoich psów rasy husky syberyjski. Za samochodem ciągnął jeszcze kemping sypialny, bo żaden porządny maszer nie będzie spał w hotelu, tylko obok swoich czworonogów, w tak zwanym psim miasteczku. Wójcik z załogą odwiedza w sezonie nie tylko Polskę, ale także Czechy, Włochy, Norwegię. Zawody to rywalizacja, ale również sprawdzian wyjątkowej relacji, jaka łączy psa i maszera. Sport ten urasta do rangi sztuki, w której największe sukcesy odnosi się wtedy, kiedy istnieje silna więź pomiędzy psami i ich właścicielem.
Psie miasteczko budzi się o 4.00. Maszer wyprowadza psy na zewnątrz i przypina je do specjalnego łańcucha. Najpierw piją i jedzą psy (1 kg mięsa na dzień), a na końcu ich właściciel. Po śniadaniu maszer przygotowuje się do zawodów, poleruje i szlifuje płozy sań. Każdy z wyścigów trwa przeważnie około dwóch godzin i liczy kilkadziesiąt kilometrów. Do prowadzenia zaprzęgu nie wolno używać bata czy lejców, stosuje się wyłącznie komendy głosowe, takie jak na przykład „haik”, czyli naprzód, „whoa” – stój, „gee” – prawo, „haw” – lewo, „ho” – szybciej, „hooo” – wolniej. Uderzenie psa jest równoznaczne z dyskwalifikacją maszera i jego zaprzęgu.
Złoto tylko dla niektórych
W zaprzęgach najczęściej można spotkać malamuty, psy grenlandzkie i husky Jakub Szymczuk/Agencja GN
artykuł z numeru 03/2011 Gościa Niedzielnego