Dla dzieci, wobec których sąd wydał postanowienie o umieszczeniu w placówce, ma to być namiastka domu. Ale wychowawcy z „Siemachy” chcą, by wcześniej czy później ich podopieczni wrócili do swoich rodzin.
Ta historia pokazuje dobro sióstr, ale też wielki potencjał w nas wszystkich: chęć do wspierania wielkich dzieł.
Wspólnota założona przez ks. Mirosława Toszę nazywa się „Betlejem”. Bezdomny Jezus spotyka się tu z bezdomnymi.
Jak ustawić granicę dziecięcego posiadania, tak by krzywdy dziecku nie zrobić, ale też nadmiarem rzeczy nie zatłuc wrażliwości.
Przez 18 lat mają sprzątaczkę, praczkę, kucharkę, dach nad głową. Gdy osiągają pełnoletniość – skaczą na głęboką wodę, by z konieczności zasiedlić dziki ląd... Przetrwają?
W słoneczne, październikowe popołudnie 1986 r. przed dwór Zofii Tetelowskiej podjechał mały fiat. Goście poprosili, by oddała swoją posiadłość na budowę domu dla sierot.
Praca jest trudna i słabo opłacana, a jednak większość ludzi, którzy się jej podejmują, za nic w świecie by z niej nie zrezygnowała. Bo to nie jest zawód, ale wzięcie odpowiedzialności za czyjeś życie.
Dzieci nie boją się umierać. Martwią się, czy rodzice nie będą się za to gniewać...
Słyszę w słuchawce telefonu jednym uchem: „Będzie dwójka dzieci. Przywieziemy”. A w drugim uchu słyszę: „Zaopiekuj się mną. To wiozą mnie. Mam na imię Jezus”...
Nad pianinem Święta Rodzina, na oknie św. Józef. A mały Józek wybiera pulchnymi paluszkami ciasteczka.