Dwa razy byłam w piekle

Wypiła po „wszyciu” esperalu. Mogła umrzeć, ale w tamtym momencie nic oprócz procentów we krwi się nie liczyło. Córka nie otworzyła jej drzwi. Nie chciała, by w takim stanie zobaczyła się z wnukiem. Wtedy coś w niej pękło…

Urszula Borkowska jest alkoholiczką. Nie pije od kilkudziesięciu lat. Gdy była na dnie, ktoś wyciągnął do niej pomocną dłoń. Później ona pomagała innym, pracując w poradni odwykowej. Kiedy wydawało się, że wszystko idzie ku lepszemu, w wieku 59 lat przeszła udar mózgu. Była całkowicie sparaliżowana. Zupełnie nie mówiła. Trzeźwość dała jej siłę. „Nie po to tak walczyłam, by jakiś udar wszystko przekreślił” – pomyślała, próbując zrobić pierwszy krok…

Ból związany z piciem pani Ula znała od najmłodszych lat. Była dzieckiem alkoholików. Nienawidziła wódki, jej okropnego zapachu i smaku. Postanowiła, że w jej rodzinie będzie inaczej. Jednak od alkoholu trudno było uciec. – W PRL-u picie było powszechne i tolerowane. Wtedy wszystko załatwiało się przez wódkę – wspomina. Problem pojawił się wraz z modą na… koktajle. – „Ula, wiem, że ty za wódką nie jesteś, ale spróbuj tego” – usłyszała od koleżanki, która podsunęła jej Cuba Libre. – Jedna czwarta szklanki rumu i reszta coli. Boże, jakie to było dobre – mówi. Najpierw były dwa koktajle w miesiącu. Potem jeden w tygodniu.

– Mąż pływał na statkach. Dobrze nam się powodziło, alkohol był pod ręką. Córka była już dorosła, a mnie zaczęła doskwierać samotność – opowiada. Zaczęła pić coraz częściej. – Łatwiej nawiązywałam kontakty, byłam otwarta, wesoła, przebojowa, pomocna. Ludzie mi powtarzali: „Uleńko, ty to jesteś superdziewczyna”. Wydawało mi się, że to „zasługa” procentów – podkreśla. Zaczęła szukać pretekstów do picia. – Moja mama prowadziła sklep. Kiedyś powiedziała mi przez telefon, że zmarł mąż jednej z ekspedientek. Rozłączyłam się. Chwyciłam za butelkę i pobiegłam do sąsiadki. Żal było nie skorzystać z okazji do wypicia – wspomina. Kiedy ktoś zwracał jej uwagę, odpowiadała: „Ja nie mam żadnego problemu. Inni piją więcej”. Doszło do tego, że każdy dzień zaczynała i kończyła alkoholem. Czasem musiała wypić w nocy „na dobry sen”. Córka zauważyła, że mama ma problem. Próbowała rozmawiać, podtykała pod nos fachową literaturę. W końcu napisała do ojca. Odpisał: „Jesteś przewrażliwiona. Przecież mama nie znosi wódki”.

Dopiero po powrocie z rejsu mąż przekonał się, że sytuacja jest poważna. Zapisał żonę na terapię. Pukali do gabinetów kolejnych specjalistów. Nic nie pomagało. – Byłam położną. Któregoś razu poszłam wstawiona do pracy. „Ula, jesteś wczorajsza”. Wypierałam się, ale koleżanka nie dopuściła mnie do dyżuru. Dostałam naganę, a potem mnie zwolnili. Przeszłam na rentę. W końcu miałam czas na picie – opowiada. Zaczął się najgorszy okres. Pijana leżałam całe dnie na kanapie. Mąż zagroził rozwodem. To mną wstrząsnęło. „No skoro tak, to przestanę. Przecież to nie problem”. Dopiero po kilku dniach zorientowałam się, że nie jestem w stanie – wspomina.

Wypiła po „wszyciu” esperalu. Mogła umrzeć, ale w tamtym momencie nic oprócz procentów we krwi się nie liczyło. Córka nie otworzyła jej drzwi. Nie chciała, by w takim stanie zobaczyła się z wnukiem. Z rozpaczy pani Ula piła przez siedem dni z rzędu. – Całkowicie odurzona, myślałam: „Tak musi wyglądać piekło”.

Przychodnia na ul. Wałowej. Kolejna próba walki. Tam pani Ula spotkała psychiatrę Grażynę Rymaszewską. – Ona skierowała mnie na fachową terapię – mówi. Utrzymała abstynencję przez dwa lata. Wtedy otrzymała propozycję zatrudnienia w tej samej przychodni. Najpierw pracowała w rejestracji. Sprawdziła się. „Może poprowadzisz terapię?” – padło pytanie. − „Ja, alkoholiczka? Przecież to niemożliwie”. A jednak. Zostałam skierowana na Studium Pomocy Psychologicznej, a potem Studium Terapii Uzależnień – opowiada. Dzieląc się swoim doświadczeniem, zaczęła wyciągać z nałogu kolejne osoby.

Wtedy nieoczekiwanie nastąpił kolejny wstrząs w jej życiu. Przeszła udar mózgu. – Obudziłam się w szpitalu podpięta do jakichś rurek. Nie mogłam mówić. Nie mogłam się ruszać. „Boże, dlaczego akurat teraz, kiedy było tak dobrze?” – wspomina. Przez dwa lata zmagała się z depresją. – Drugi raz znalazłam się w piekle. Leżałam 24 godziny na dobę przykuta do łóżka. Myślałam o śmierci – przyznaje. – Wszystko zmieniła pewna myśl, która przeszła mi przez głowę: „Tyle walczyłaś o swoją trzeźwość. Chcesz to zaprzepaścić?”. Tylko od ciebie zależy, jak będzie wyglądać reszta twojego życia”.

Żmudne ćwiczenia, w których pomagał jej mąż, po kilku latach zaczęły przynosić rezultaty. Zaczęła stawiać pierwsze kroki. Poruszyła lewą ręką. − Kiedy odzyskałam częściowo sprawność, zapisałam się na grupę AA. Tam po raz drugi w życiu nauczyłam się mówić. Wtedy uznałam, że resztę swoich dni oddam innym − opowiada. Pani Ula jako wolontariuszka przez kilka lat opiekowała się osobami niepełnosprawnymi intelektualnie.

W ostatnich dniach karnawału w Kościele obchodzony jest Tydzień Modlitw o Trzeźwość Narodu. Ks. dr Bogusław Głodowski, archidiecezjalny duszpasterz trzeźwości, zachęca wszystkich do podjęcia abstynencji. Kontakt: 695 403 962 lub kapelanpol@wp.pl.

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg