Był pilotem w czasie wojny. Przeżył Niemców, przeżył bolszewików – nie przeżył wnuka, który wygonił go z domu. Znalazł swoje miejsce i zrozumienie w schronisku.
Bezdomny z komórką
W miastach o bezpieczeństwo bezdomnych troszczy się głównie straż miejska. – Gdy nastają chłody, funkcjonariusze codziennie objeżdżają koczowiska osób bezdomnych. W temperaturze poniżej zera robimy to kilkakrotnie w ciągu dnia. Ostatniej zimy patrole odbywały się nawet po godzinie 22 – mówi Grzegorz Szczęsnowicz, naczelnik służb patrolowo-interwencyjnych w Olsztynie. Reakcja na wizyty strażników jest zazwyczaj pozytywna. Bezdomni rozumieją, że mundurowi działają dla ich dobra. Zdarza się, że bezdomni mają komórki i sami dzwonią po pomoc. – Niektóre osoby rozkładają się przed głównymi wejściami do dużych sklepów, aby przechodnie szybko ich zauważyli i zadzwonili z powiadomieniem. Wtedy przewozimy taką osobę do schroniska – mówi olsztyński strażnik. W tym roku, choć nie było jeszcze silnych mrozów, wpłynęło już 681 zgłoszeń. Strażnicy zaglądają do wybudowanych szałasów, kontenerów na śmieci. Tam najczęściej można znaleźć osoby bezdomne.
Zagrożenie życia jest realne, gdyż w ciągu roku w Olsztynie jest średnio 5 zgonów. – Rozdajemy w mieście ulotki z numerami telefonów, pod którymi można szukać pomocy. Ostatnio zgłoszono na przykład osobę schowaną w śmietniku na ul. Pana Tadeusza. Z każdej interwencji sporządzamy protokół – mówi Grzegorz Szczęsnowicz. Ludzie pomagają bezdomnym, dając jedzenie, odzież. Najgorsza jest jednak pomoc pieniężna, bo – w większości przypadków – pieniądze przeznaczane są na alkohol.
Inne sukcesy
Na terenie Warmii i Mazur znajduje się kilka schronisk dla bezdomnych. Pomaga też Caritas Archidiecezji Warmińskiej. – Pomoc państwa jest bardzo duża. Jednak, aby wyjść z bezdomności, trzeba pomóc sobie samemu. To nie kwestia braku dachu nad głową. Chodzi o dodatkowe problemy, które powodują utratę domu – mówi Robert Kuchta z olsztyńskiego schroniska. Jego praca nie ogranicza się do spraw organizacyjnych, administracyjnych. Objeżdża też koczowiska. Większość z nich jest znana pracownikom schroniska. Problemem jest ciągłe przemieszczanie się bezdomnych. Niewielu spośród nich decyduje się na skorzystanie z oferty pomocy.
– Teoretycznie nasza działalność powinna prowadzić do wyjścia z bezdomności. Taki jest nasz cel. Praktyka jest jednak inna. Życie jest bardziej skomplikowanie. Obecnie w schronisku przebywa 150 osób. Gdybyśmy patrzyli tylko na liczbę tych, którzy wyszli z bezdomności, popadlibyśmy w czarną rozpacz. Cieszymy się jednak z innych rzeczy. Sukcesem jest liczba osób przychodzących do nas. Wszystkich wykąpiemy, nakarmimy i zapewnimy opiekę medyczną – mówi Robert.
Kuchta do dziś pamięta starszego mężczyznę, który przepisał dom na wnuka. Ten w podzięce wygnał go do altanki na działkę. Mężczyzna był pilotem z II wojny światowej, wielokrotnie odznaczonym za męstwo w walce. – Mówiliśmy na niego dziadek. Na święta narodowe wkładał mundur, na którym błyszczały ordery. Kiedyś podczas rozmowy powiedział: „Przeżyłem Niemców, przeżyłem bolszewików, nie przeżyłem wnuka”. Nie zapomnę go – mówi Robert Kuchta.
Idą mrozy. Gdy spotkamy kogoś, kto się pogubił w życiu i wylądował na ulicy, nie wahajmy się zadzwonić pod numer infolinii 800 165 320.