„To się stało standardem i dziwne jest, jeśli para nie mieszka ze sobą przed ślubem” – to nie słowa przypadkowo spotkanego studenta, ale księdza posługującego wśród młodzieży akademickiej.
Zdaniem ks. Mirosława Malińskiego, problem jest o tyle poważny, że w większości przypadków w rozmowach młodych wrocławian nawet nie pojawia się słowo: „ślub” czy „przysięga”. – Nie myślą o tym, czy kiedyś będą małżeństwem. „To mój chłopak”, „to moja dziewczyna” – tak brzmią argumenty za tym, by wynająć wspólne lokum. Nie widzą w tym nic złego – mówi. Tak rozpoczyna się proces kilku-bądź kilkunastoletniego chodzenia ze sobą i w pewnym momencie pojawia się pytanie: „Co ślub zmieni w naszym życiu?”. – Od strony zewnętrznej nie zmieni nic – tłumaczy „Malina” – a właśnie ślub ma zmienić wszystko.
Jest źle, a będzie…
Jeszcze nie tak dawno termin „konkubinat” miał pejoratywny wydźwięk. Kojarzył się najczęściej z osobami, które łączyły się ze sobą po rozpadzie swoich związków, i oznaczał raczej stan przejściowy. Jeśli pojawiała się decyzja o wspólnym życiu, ludzie zawierali przynajmniej kontrakt cywilny. – Dziś kredyt w banku jest poważniejszym argumentem za przysięgą małżeńską niż to, co niesie sakrament – mówią duszpasterze. Problem nie dotyczy jedynie stolicy Dolnego Śląska. – W naszej parafii w ciągu ostatnich ośmiu lat trzykrotnie zwiększyła się liczba parafian mieszkających ze sobą bez ślubu – mówi ks. Zbigniew Kutnik, proboszcz par. pw. Świętych Piotra i Pawła w Ziębicach. – Nie mają żadnych przeszkód, by zawrzeć małżeństwo, jednak nie czują takiej potrzeby. Przekonują, że jest im dobrze.
Zdaniem duszpasterzy z Oławy i Oleśnicy, liczba osób wybierających konkubinat waha się w ich wspólnotach od kilkunastu do nawet 25 proc. Zwracają przy tym uwagę, że trudno jest ją oszacować, bo wielu młodych parafian wyjechało za granicę z chłopakiem bądź dziewczyną, najczęściej decydując się na wspólne mieszkanie. Poza tym osoby żyjące bez ślubu, chcąc uniknąć niewygodnych pytań, nie przyjmują księdza po kolędzie.
Dla ks. Malińskiego opisywane zjawisko wpisuje się w trend oceniania wszystkiego, co człowiek przeżywa, w kategoriach: „przyjemne – nieprzyjemne”. – Przyjemność stała się naczelną wartością. W związku z tym rozmowa z takimi osobami jest trudna. Najczęściej kończy się stwierdzeniem: „W zasadzie masz rację, ale nie przekonałeś mnie”.
Pospowiadaj za mnie
Wrocławscy duszpasterze akademiccy opracowali projekt „Czystość z odzysku”. Jego pierwszym punktem jest konieczność uznania współżycia przed ślubem za stratę. – To jest trudne, bo trzeba spojrzeć na wszystko z zupełnie innej perspektywy niż hedonistyczna. Pokazujemy, że zamieszkanie ze sobą bez ślubu jest stratą – tłumaczą, zwracając uwagę, że czystość przedślubna nie jest wymysłem Kościoła. – Człowiek potrzebuje momentów przełomowych, tzn. chwil, w których może powiedzieć: „od teraz jestem kimś innym”. Nawet „prymitywne kultury” znają obrzęd inicjacji. Schemat dojrzewania do związku wypływa z natury i kiedy zostanie zakłócony, człowiek nie przeżywa całej sekwencji uczuć, które są mu potrzebne. Czymś naturalnym jest rozwój związku, który prowadziłby do nocy poślubnej – wyjaśniają. „Malina” z uśmiechem opowiada, że daje osobom żyjącym w konkubinacie propozycje: „Otwórz gabinet lekarski i przyjmuj ludzi, wypisuj recepty. Przecież to takie proste: witaminy: A, C, aspiryna” lub „A może usiadłbyś raz w tygodniu do konfesjonału, by spowiadać ludzi”. Kiedy tłumaczą mu, że to niemożliwe, bo nie są lekarzami ani nie przyjęli święceń kapłańskich, odpowiada: „Nie jesteście też ani mężem, ani żoną, a żyjecie jak mąż i żona”. – Czasem oczy im się otwierają – mówi.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |