Jestem jak gałązka zginana przez wiatry. Im więcej nią szarpią, tym więcej zniesie. Ugnie się, ale nie złamie – mówi Bogusia Niebudek, mama Konrada.
Cały czas czuję jego obecność, tylko czasami mi wstyd przed Bogiem, że płaczę i boję się, że nigdy w życiu nie oswoję braku syna. Ale wtedy widzę, jak stoi uśmiechnięty w drzwiach i pokazuje mi palcem: „Mamusia, tylko mi nie płacz. Pamiętasz, czego mnie uczyłaś?”. Bo jak człowiek trwa w bólu, to tylko kurczy się w sobie. A my mamy iść wyprostowani. Choć cały czas przeżywam jego odejście, to wiem, że został nam dany jako dar przez Boga. Najpierw myślę o nim: „dar od Boga”, a potem: „mój syn”. Zawsze byłam pobożna, ale teraz czuję, że przez Konrada Bóg mnie przyciągnął bliżej. Konrad był jak przynęta, na którą mnie złapał. Teraz czuję, że nie mam innego wyjścia. Jest tylko jedna droga – do nieba. Przedtem zbaczałam w inne dróżki, teraz widzę tylko ją. Mam pewność, że Konrad tam jest. Przez to, jak żył, jak umierał, jakim był człowiekiem. Wiem, że dla wszystkich rodziców ich dzieci są wyjątkowe, ale w nim było coś takiego… O ulubionym św. Antonim mówił: „To mój ziom”, albo: „Brachu”. A na swoim biurku w gimnazjum nakleił nalepkę „Jezus żyje”. Kiedy już po jego śmierci pomagałam na zimowisku, każdy z uczestników losował sentencje na karteczkach. Wiedziałam, że tylko na jednej z 42 pisze „Jezus żyje”. I wyciągnęłam właśnie ją.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |