Niektórzy mają w sobie dziecięcą ufność, że to, co przychodzi od Boga i w Jego imię – jest zawsze dobre. Ci właśnie mają domy o szeroko otwartych drzwiach.
Zamysł był prosty: skoro szczęście małżonków jest źródłem szczęścia rodziny, to powinno być także szczęściem innych. Kongres Małżeństw stał się dobrą okazją, żeby to sprawdzić. Wynik?
Bez luksusów – na ul. Lelewela
Mieszka w poniemieckiej kamienicy. – Luksusów to tu nie mam, ale wolny pokój owszem. Skoro tyle wystarczy, to czemu miałabym nie przyjąć gości do domu? – pyta retorycznie. – Ja to mam już doświadczenie z gościną, bo mieszkały u mnie trzy dziewczęta, gdy we Wrocławiu było Taizé – wspomina Bogumiła. – Tym razem Pan Bóg podesłał mi takie wspaniałe młode małżeństwo. Zaskoczona byłam, że tacy młodzi, tacy piękni i tak kochają Pana Boga i mają serce dla mnie, starej – nie ukrywa entuzjazmu. – Tylko trochę mało czasu byli ze mną: weszli, wyszli, przespali się i cały dzień na mieście. W końcu znalazłam sposób: wieczorem trochę ich przytrzymywałam, żeby opowiadali, jak było. Zdawali relacje, szczęśliwi, że to wszystko takie udane i w sam raz dla nich. Ale tak naprawdę, to dopiero przy niedzielnym obiedzie sobie porozmawialiśmy – mówi, spoglądając na zdjęcie swego rodzonego wnuka Marcina. – Dumna z niego jestem, więc jak zapraszałam małżeństwo kongresowe do siebie, to tak sobie myślałam, że wnuczkowi się będę miała, czym pochwalić – wyjaśnia. Wnuk jest franciszkańskim gwardianem w Lublinie, wykładowcą logiki i wicedziekanem wydziału filozofii KUL.
… i nowe życie
– Mama Krzysia urodziła się na Syberii – mówi babcia Bogusia. – Jak człowiek wiele w życiu przeszedł, to ma wielkie serce. Bo nie tylko ja goszczę ich, ale i oni dbają o mnie. Byli tu u mnie już kilka razy i, niby to drobiazg, ale jaki wymowny, zawsze to śliweczki, to pomidorka z ogródka przywiozą. Kiedyś to nawet ze swoją mamusią i córeczką mnie odwiedzili. Cudowna kobieta – zapewnia. Teraz czas na kolekcję kartek: świątecznych, imieninowych, na Dzień Babci. Bogumiła prezentuje je z radością. – Ja taka stara, oni tacy młodzi, mój Boże, że nam się jeszcze takie mosty międzypokoleniowe chce i udaje budować – wzdycha. – Albo Iwonka i Krzysio albo nikt – ostrzega bez ogródek babcia Bogusia. Zaraz potem sięga po telefon. – Przyjeżdżacie? – O, jak się cieszę. W szpitalu? Coś poważnego? – Co za nowina! Gratuluję, jakie piękne owoce kongresu! – Czekam na was. Do zobaczenia – komórkę odkłada z szeptem na ustach: – Prawnuczek będzie. Ma osiemdziesiąt lat. – Sił już mi brakuje. Nowych trzeba by było inaczej przyjmować niż swoich. Iwonka i Krzysio już wiedzą, co i jak – wyjaśnia Bogumiła. – Coś tam z tym internetem nie było jak trzeba, więc zwlekali z zapisaniem się na kongres, dlatego dałam znać pani Kasi z sekretariatu kongresowego, że owszem, chętnie przyjmę w tym roku do siebie kongresowiczów, ale pod warunkiem, że to będą moje nowe wnuki. Tak! Wnuki, bo naprawdę szybko i serdecznie się zżyliśmy ze sobą – opowiada. Teraz wskazuje na stertę ulotek z Długopola Dolnego i okolic oraz na laurkę. – O, to dostałam od nich, zaraz na powitanie. I jeszcze były inne różności: miodek, dżemiki... wszystkiego nie powiem. Dosyć, że to, co sama przygotowałam, prawie wszystko zostało w lodówce.
Pielgrzymkowo – na ul. Siostrzanej
– Siedem razy byłam już na pieszej pielgrzymce na Jasną Górę. Tyle dobroci i życzliwości spotkało mnie po drodze. Tylu obcych mi ludzi okazywało szacunek i uznanie dla nas, pielgrzymów. I chociaż modlitwą spłacamy ten dług na bieżąco, to zawsze tliła się we mnie iskierka nadziei, że kiedyś ja sama będę mogła okazać serce potrzebującym – zaczyna swą opowieść Bogusława. Mąż Ryszard przytakuje. – Kiedy usłyszeliśmy w kościele ogłoszenie o noclegach dla kongresowiczów, nie wahaliśmy się ani przez chwilę – zapewnia gospodarz. – Nasze mieszkanie zawsze było pełne ludzi, czworo dzieci mamy. Teraz z nami jest tylko najmłodsza, więc wolny pokój oddaliśmy do dyspozycji Bożeny i Artura Litwów z Radoczy koło Wadowic. Z organizacją gościny nie było już tak łatwo. Bogusława w kongresową sobotę wyruszała w drogę do Barda, na epilog pieszej pielgrzymki. – Trochę się biłam z myślami, co robić, ale potem doszłam do wniosku, że przecież całą sobotę i tak naszych gości nie będzie z nami. Bo jak wychodzą rano, po śniadaniu, to wracają późnym wieczorem po modlitwach. Dlatego przygotowałam śniadanie i bez wyrzutów sumienia ruszyłam na pielgrzymkowy szlak – wspomina. Kiedy wieczorem wszyscy się spotkali, to mimo zmęczenia opowieściom o wrażeniach nie było końca. – Bo już w piątek zauważyłem coś zaskakującego: Ledwo się poznaliśmy z naszymi gośćmi, a już czuliśmy się w swojej obecności jak starzy znajomi. Coś w tym jest, o czym mówi stare przysłowie: „Gość w dom, Bóg w dom” – mówi Ryszard.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |