O matczynej pracy sióstr jadwiżanek ze Specjalnego Ośrodka Wychowawczego im. ks. L. Markiefki w Katowicach.
Siostra Natanaela poszła do zakonu, mając 28 lat. Od tej decyzji minęły już 23 lata. – To był świadomy wybór, z nastawieniem, że chcę pracować z dziećmi – zwierza się siostra. Nie lubi narzekać, choć nie jest łatwo. – Dzieci trzeba zaakceptować takimi, jakimi są, trzeba je pokochać i z nimi pracować – mówi.
Praca jest wyzwaniem. Dzieci są zróżnicowane intelektualnie, wiekowo, pozbawione rodziny, chore. Trafiają do Ośrodka Wychowawczego, gdy wcześniejsze instytucje okazują się już nieskuteczne. Siostra Honorata, która służy jako pielęgniarka, jest świadkiem, jak ciężko zaniedbane tu trafiają. – Mają różne choroby, opóźnienia w szkole. Dbamy o to, żeby dzieci miały opiekę lekarzy specjalistów i terapię. To daje im możliwość zmniejszenia opóźnień w rozwoju – mówi. Zgodnie z postanowieniami sądu dzieci są oddzielone od rodziny. – To najtrudniejszy moment dla nich. Trafiają do nas przestraszone, zablokowane, niemówiące. Z biegiem czasu dopiero się otwierają – opowiada s. Natanaela.
Na czas, kiedy rodzice potrzebują pomocy, ich dziecko trafia tutaj. Siostry starają się, by mogło trafić z powrotem do rodziny. Jak podkreślają, to najlepsze środowisko do wychowywania. – To bezrobocie jest przyczynkiem do rozwoju alkoholizmu i złych sytuacji w domu. Jesteśmy po to, by pomagać rodzicom, współpracujemy z nimi. Chcemy, by podjęli wysiłek ku wydostaniu się z tych problemów. Żeby postarali się o pracę, złożyli wniosek o mieszkanie, odwiedzali dzieci w ośrodku – tłumaczy s. Angelika, dyrektor ośrodka.
Czasami dzieci przejmują winę rodziców na siebie. – Pomimo że rodzice są często negatywnym wzorcem, dzieci ich idealizują. Rodzic jest najbliższy mimo wszystko – opowiada s. Angelika.
Miłość sióstr to nie wszystko. Cała kadra jest wysoko wykwalifikowana i wykształcona w kierunku oligofrenopedagogiki. W domu w Bogucicach jest 40 sióstr, z czego 15 pracuje z ok. 140 dziećmi w 8 grupach. Każda siostra ma swoją grupę dzieci, którą opiekuje się wspólnie z jedną wychowawczynią świecką i pomocą wychowawczą. Niektóre dzieci mają jakieś ciocie, babcie, rodziców. Ale są dzieci, które praktycznie nie mają nikogo. – „To jest mój dom, prawda, siostro? Ja nie mam innego domu” – mówił mi ostatnio jeden z chłopców – opowiada s. Natanaela. – To jest mój synek. Ja nie mówię inaczej niż „moje dzieci”.
Czas pracy sióstr jest nieograniczony. Opiekunki świeckie idą do domu po paru godzinach pracy, a siostry o każdej porze dnia są w pobliżu. W razie choroby, problemów, strachów spędzają z dziećmi noce, myją je i uczą higieny. Również one wprowadzają je w świat wartości. Bez reszty ofiarują siebie jako matki. – To nie etat, tylko miłość – zauważa s. Natanaela. Każda siostra codziennie walczy o swoje dzieci. Dba, by dostały się do odpowiedniej szkoły i lekarzy. Broni przed innymi dziećmi, dyskryminacją. Trzeba się jednak też nauczyć pogodzić z faktem, że nie wszystkich można uratować. Mimo to każdy postęp dziecka jest źródłem radości. – Trzeba wiele godzin pracy, żeby ich czegoś nauczyć. W większości nie mają umiejętności skupienia się na dłużej niż 5 minut – tłumaczy s. Natanaela.
Siostry starają się, jak mogą, aby stworzyć dzieciom ciepłą opiekę i atmosferę, by czuły się bezpiecznie i w ośrodku znajdowały oparcie. Mają świadomość, że w normalnej rodzinie dziecko funkcjonowałoby inaczej. W grupie jest rywalizacja, walka o swoje. Siostry pracują na etacie, ale na nim nie kończy się ich misja. Skąd czerpią siły? – Spokój w ciągu dnia znajduję przy tabernakulum, w kaplicy i w ogrodzie – zwierza się s. Natanaela. W ciągu roku dla regeneracji duchowej wyjeżdżają na rekolekcje i do domów rodzinnych. – Nie jesteśmy jakimiś mesjaszami. Chcemy tak normalnie, z miłości, wychowywać – mówi s. Angelika.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |