Szli 400 km na szczudłach, a jeśli będzie taka potrzeba, bez dotknięcia ziemi stopą wejdą na Śnieżkę!
– Nazywają Kubę szczęściarzem roku – śmieje się jego mama. – O darczyńcy wiem tylko tyle, że jest to Polka mieszkająca w Rosji. Teraz Kuba jest na najlepszej drodze do wyzdrowienia. Potrzebna jest tylko rehabilitacja. Tylko albo aż, bo miesięczny koszt zabiegów to 5 tys. zł. Dla Agnieszki Sajdak, utrzymującej się tylko z alimentów, to kwota niewyobrażalna. Tym bardziej, że nie może podjąć pracy, bo Kuba wciąż wymaga opieki w domu.
Z Omanu do Gdyni
Marta, siostra Kuby, jest dobrze znana członkom grupy L’ombelico del Mondo. Do pomocy jej bratu nie trzeba było ich namawiać. Zorganizowano koncerty i kwesty. Już jesienią w głowach Jeremiasza i Grzegorza zaświtał pomysł, żeby pójść dla Kuby do Gdyni na szczudłach. – Gdy podeszli do mnie po jednym z koncertów i powiedzieli, że chcą to zrobić, kiwnęłam głową i powiedziałam: „Dobrze, dziękuję”. Nie wierzyłam, że mogą to zrobić. Uwierzyłam, gdy zobaczyłam, jak wyruszają w podróż – mówi pani Agnieszka.
– Czekaliśmy tylko, żeby się pogoda poprawiła, bo w październiku było już zimno. Wreszcie podczas naszych występów z zespołem w Omanie zapadła decyzja, że idziemy. Przyjeżdżamy do Polski, a tu śnieg po kolana, i znów czekamy. Dopiero pod koniec kwietnia odpuściło i mogliśmy zacząć przygotowania – mówi Grzegorz. Testowo wybrali się na przechadzkę z Sochaczewa do pobliskiego Kampinosu. Błędem okazało się, że poszli nie na swoich szczudłach. – Od razu dały się we znaki bóle kolan i kręgosłupa. Ale już w drodze do Gdyni było znośnie – dodaje Jeremiasz.
Z Sochaczewa wyruszyli 1 maja. Towarzyszył im na rowerze, ciągnąc przyczepkę, Sebastian Przybyłowicz. To człowiek od zadań specjalnych. Na jego głowie było zorganizowanie noclegów i kontakt z mediami. Bo nadanie temu wydarzeniu jak największego rozgłosu było celem wyprawy. – Gdyby każda z tych osób, do których dotarliśmy, dała 10 zł, to nie trzeba byłoby martwić się o pieniądze dla Kuby – mówi Sebastian. Ma żal do ogólnopolskich telewizji, że wolały zajmować się tematem kradzieży 400 dolarów przez amerykańską studentkę niż ich akcją. – Po drodze spotkaliśmy mnóstwo przyjaznych nam osób. Pomagały nam lokalne media. Nocowaliśmy nawet u jednego z dziennikarzy – dodaje. – Z noclegiem nie było kłopotu. Podchodziliśmy do wiejskiego sklepiku i tam ludzie, gdy się tylko dowiedzieli, dlaczego idziemy, od razu chętnie zapraszali nas do siebie – mówi Jeremiasz.
W drodze nie obyło się bez przeszkód. Jeremiasz zaliczył nieplanowy upadek, gdy rozleciało mu się szczudło. Grzegorz wcielił się w rolę krawca, gdy w jego spodniach zrobiła się wielka dziura. Nawet wózek, który ciągnął Sebastian, zaliczył przymusowy pit-stop i interwencję spawacza. Buty, choć nie dotykały podłoża, nie wytrzymały trudów podróży. Wytrzymały za to kolana i piszczele szczudlarzy, najbardziej narażone na urazy. Nad morze szli mniej uczęszczanymi drogami. Raz, przed Toruniem, zmuszeni byli iść główną drogą. – Tiry nas omal nie zdmuchnęły do rowu – wspomina Grzegorz. Ale i na tych bocznych też nie było łatwo. Gdy szczudła zapadały się w grząski grunt, nie odczepiali ich, tylko szli dalej na kolanach.
Do Gdyni dotarli na początku czerwca, a zatrzymało ich dopiero morze. Gdyby mogli, poszliby dalej. Liczą, że ich wysiłek nie pójdzie na marne i uda się zebrać pieniądze potrzebne na rehabilitację Kuby. Jak będzie taka potrzeba, są gotowi w szczytnym celu założyć szczudła ponownie i wejść na szczyt Śnieżki.
Więcej informacji o Kubie Sajdaku wraz z numerem konta do wpłat znajduje się na stronie: www.facebook.com/pomoz.mojemu.sercu
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Sejmowe komisje na wtorkowym posiedzeniu zaproponowały, by zmiany weszły w życie od przyszłego roku.
Mają być podmiotem, a nie tylko odbiorcą duszpasterstwa rodzin - powiedział papież.