O przygotowaniu do śmierci, umieraniu i rzeczach ostatecznych z o. Andrzejem Chorążykiewiczem, dyrektorem kamiliańskiego Domu Pomocy Społecznej w Zabrzu
Człowiek umiera i co dalej?
Dla mnie najważniejsza w momencie umierania jest obecność wspólnoty, modlitwa, a po śmierci także troska o ciało. To nie może być tak, że kogoś się wkłada do worka tak jak go Pan Bóg stworzył, bo rodzina ma przynieść ubranie... My tak nie robimy. Ubranie dla każdego z mieszkańców jest przygotowane. Gdy ktoś umarł, pracownik dyżurny wykonuje czynności zabezpieczenia ciała, wzywa lekarza do stwierdzenia zgonu i zawiadamia rodzinę. Ta rodzina czasem jest już wcześniej obecna, bo niektórzy bardzo nas proszą, żeby dać im znać, gdy nadchodzi moment odejścia kogoś bliskiego. I mamy to szczęście, że najbliżsi nieraz czuwają do końca. Ale są też, niestety, tacy, którzy mówią, żeby ich nie wzywać i nie budzić, bo nie chcą się stresować. Po śmierci nasz personel wykonuje tzw. toaletę pośmiertną i ubiera zmarłego. To nie jest coś, co się robi na zasadzie sztampowego posprzątania pokoju. Cały czas jest to celebracja tej osoby. My z nią jeszcze rozmawiamy, przywołujemy fajne wspomnienia z nią związane. A jeżeli w ogóle nie ma rodziny, zajmujemy się pogrzebem. Gdy oddajemy trumnę z ciałem zakładowi pogrzebowemu, przychodzimy na ten moment, odmawiamy dziesiątkę Różańca i odprowadzamy z pokoju do drzwi domu.
Jeśli to się dzieje w nocy, nie ukrywamy przed resztą mieszkańców tej informacji, wszyscy rano dowiadują się, że ktoś odszedł. Zaraz rusza wielka modlitwa za tę osobę, szczególnie do momentu pogrzebu – osobista i wspólnotowa podczas codziennej Mszy świętej. Wiadomo, że my, kamilianie, powinniśmy być przygotowani do obecności przy umierającym, bo taką mamy misję. Ale dużą szkołę życia przechodzą także nasi pracownicy, którzy są świeckimi osobami i nie zawsze mają możliwość kontaktu z osobą umierającą. Większość musi u nas się tego nauczyć. Mieliśmy takie zdarzenie, że bardzo dobrze przygotowana opiekunka, z wieloma kwalifikacjami, w momencie śmierci jednego mieszkańca przeżyła mocny szok i zaskoczenie. Potrzeba było wsparcia nas, kamilianów, żeby odpuściła sobie emocje i inaczej spojrzała na człowieka, który odszedł. Jak przeszła ten szybki kurs, przyszła wewnętrzna radość, że się przełamała, że mogła służyć w tych chwilach. Miałem też taką sytuację, że portier, który u nas pracował, z tego powodu zrezygnował, bo nie przełamał siebie w sytuacji śmierci. Rozstaliśmy się, nie mając do siebie pretensji.
Boimy się śmierci.
Wolę mówić o lęku, który bierze się stąd, że nie wiemy, co potem. Zdarza się, że ludzie próbują zatrzymać czas, dzwonić jeszcze po pogotowie, zamiast przyjąć postawę pokory wobec momentu, kiedy ktoś odchodzi. Lekarze, pielęgniarki, także nasi opiekunowie potrafią to zauważyć. Ostatnio umierała kobieta, która była z nami ponad trzy lata, miała Alzheimera. Jej syn, który bardzo ją kochał, mieszka w Stanach Zjednoczonych. Codziennie do niej dzwonił, w tym roku przysłał ponad 30 listów, choć mama już nie umiała czytać. Ta pani odeszła u nas dokładnie o dziewiątej wieczorem, w godzinie Apelu Jasnogórskiego.
Potem zorientowałem się, że jak w momencie umierania odmawialiśmy Koronkę do Miłosierdzia Bożego, u jej syna, najdroższej osoby, była godzina piętnasta. I co ciekawe, po śmierci pojawiła się u niej jedna łza, która spłynęła po policzku. Widziałem ją także u innych osób, które umierały pogodzone, choć często ich śmierć była okupiona wielkim cierpieniem, którego nie dało się uśmierzyć. Może to są fizjologiczne zmiany, ale ja bym to raczej postrzegał jako duchowy znak. Nazywam to łzą wieczności, może czasami jest to łza wdzięczności. W tej kropli widzę całą swoją doczesność i wieczność.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |