O przygotowaniu do śmierci, umieraniu i rzeczach ostatecznych z o. Andrzejem Chorążykiewiczem, dyrektorem kamiliańskiego Domu Pomocy Społecznej w Zabrzu
Klaudia Cwołek: Mamy rozmawiać o śmierci, ale nie jest łatwo o nią pytać.
Ojciec Andrzej Chorążykiewicz: W naszym domu tego tematu nie boimy się. W zakonie wiele razy w ciągu dnia odmawiamy modlitwę za konających. Tej modlitwy nauczyliśmy także naszych mieszkańców i pracowników. I odmawiamy ją, myśląc również o swoim umieraniu.
Codziennie?
Nie tylko odmawiam tę modlitwę, ale co jakiś czas chodzę na swój grób.
Chyba Ojciec nie wykupił sobie miejsca na cmentarzu?
Nie, ale odwiedzam naszą kwaterę kamiliańską i mówię: Tu będę kiedyś leżał. Tu się modlę i mam wyobrażenie mojej obecności w tym miejscu. Kiedyś myślałem o tym, żeby dać się skremować, ale teraz absolutnie! Bo chcę pozwolić tym, którzy mnie znają, żeby towarzyszyli mi w dochodzeniu do szczęśliwej wieczności.
Ojciec stale jest przy umieraniu mieszkańców Waszego domu.
Niedawno przyjęliśmy do nas mężczyznę, bardzo zabiedzonego, którego nikt nie chciał. Był jeszcze w miarę świadomy, ale tak wycieńczony, że było widać, jak szybko zmierza do wieczności. Przeżył u nas dokładnie miesiąc i otrzymał to, czego w swoim domu by nie dostał. Ten pan został u nas po ludzku potraktowany, z szacunkiem dla jego słabego ciała i po chrześcijańsku, jako człowiek stworzony na obraz i podobieństwo Boże. Kiedy zaczął umierać, a trwało to dobry tydzień, towarzyszyła mu codzienna modlitwa nas, zakonników, ale także pracowników i mieszkańców. Modliliśmy się uroczyście w kaplicy i przy jego łóżku. Jemu, podobnie jak wielu innym osobom przedtem, udzieliliśmy papieskiego odpustu na godzinę śmierci. Choroba, cierpienie, umieranie, czyli dojrzewanie do wieczności, to są etapy w życiu człowieka, przy których jesteśmy. I nie tylko my, zakonnicy, którzy z nazwy jesteśmy „ojcami dobrej śmierci”, ale także nasi pracownicy.
Kiedy śmierć jest dobra?
To jest trudne pytanie. Myślę, że wtedy, gdy nie umieram sam, za parawanem szpitalnym, skreślony z listy przez tych, którzy mieli mnie ratować, bo są już bezradni i zrobili wszystko, co było do zrobienia z medycznego punktu widzenia. To jest charakterystyczne, że kiedy ustąpi już nadzieja na przywrócenie do życia, cały zespół leczący wycofuje się i odchodzi, a brakuje często obecności osób, które zostałyby w tym momencie. Człowiek mądry w chwili śmierci milknie, nic nie mówi, bo – tak jak poczęcie człowieka – jest to przeogromne misterium. Nikt z nas do spotkania z nim nie jest przygotowany. Dlatego ludzie się wycofują, ale człowiek wierzący nie ucieka. Stara się spojrzeć oczami wiary, że czas odchodzącej osoby się wypełnił. Nadeszła chwila, że musi przejść na drugą stronę. To jest mistrzostwo, żeby mu w tym towarzyszyć, żeby w chwili umierania nie był sam. Mówi się, że to jest ostatnia prosta, a u nas to nazywamy „spacerem po zachodnim stoku”. A na wieńcach pogrzebowych nie piszemy: „Wieczne odpoczywanie”, ale „Do zobaczenia w Niebie!”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |