– Kiedy syn poszedł do przedszkola, zrozumiałam, że to niesamowicie ważny etap w jego życiu – poznaje świat, rozwija umiejętności. Czułam, że omija mnie coś istotnego. Dlatego zdecydowałam się uczestniczyć w rozwoju Jacka od „A” do „Z” – tłumaczy Renata Adamala.
Wakacje coraz bliżej. Na wyświetlaczach telefonów kilkunastoletnich uczniów specjalnie utworzone kalendarze odliczają czas do utęsknionego zakończenia roku szkolnego. Jednak są i tacy, którzy nie tylko nie poprawiają już ocen, ale już zakończyli naukę. Ucząc się w domu, zdali egzaminy promujące ich do kolejnej klasy i cieszą się już wakacjami. Okazuje się, że edukacja domowa, choć wciąż mało znana, zdobywa coraz większe grono zwolenników, także w diecezji łowickiej.
Domowe przedszkole
Renata i Szymon Adamalowie pierwotnie nie myśleli o edukowaniu dzieci w domu. Jacka, najstarszego syna, posłali do przedszkola jeszcze przed ukończeniem 3 lat. I choć zaadaptował się całkiem nieźle, pani Renata nie mogła uspokoić sumienia, które wyrzucało jej, że to zbyt wcześnie na oddzielenie dziecka od mamy. – W pewnym momencie wpadły mi w ręce artykuły z zakresu psychologii rozwojowej, w których autorzy udowadniali na wielu przykładach i eksperymentach, że 3-letnie dziecko nie potrzebuje kontaktów z 25-osobową grupą rówieśniczą, ale pragnie poznawać świat przy mamie i w miejscu, w którym czuje się bezpiecznie. Jacek miał już rodzeństwo, zapewnialiśmy mu również kontakty z rówieśnikami, a jego zachowanie, pełne żalu o to, że zostawiam go samego w przedszkolu, potwierdzało tezy artykułów i audycji. Wtedy też dowiedziałam się o edukacji domowej. Zachwyciłam się świadectwami rodziców, którzy robili wprost cuda ze swoimi dziećmi – tłumaczy pani Renata.
I tak, z dnia na dzień, postanowili z mężem wypisać Jacka z przedszkola. Zaczęło się poszukiwanie materiałów, pomysłów i atrakcji, które sprawią, że nauka będzie ciekawa. – Z wykształcenia jestem filologiem romańskim, więc nie jestem przygotowana do nauczania wczesnoszkolnego. Uczenie Jacka i wynajdowanie dodatkowych materiałów stało się dla mnie niezwykle fascynujące i zmusiło mnie do rozwoju. A to, co cieszyło najbardziej, to fakt, że rozwijam się dla moich dzieci – tłumaczy mama Jacka, Wojtka, Tomka, Dominika i Asi. Jacek, „domowy przedszkolak”, okazał się pilnym uczniem, który niecierpliwie czekał na kolejną „lekcję”. Pani Renata wspomina, że ich życie „domowo-przedszkolne” było bardzo uporządkowane i choć czasem nie było to łatwe, pozwalało wykorzystać dzień w pełni.
– Oczywiście, w domu można zrobić dużo więcej niż w grupie przedszkolnej. Wpadła mi w ręce nauka wczesnego czytania, które Jacek opanował bez najmniejszego problemu. Dziś syn jest w zerówce i wyprzedza kolegów swoją wiedzą. Aktualnie uczę w domu młodszych chłopców, a Jacek jest moim pomocnikiem. Nasze życie „domowo-przedszkolne” jest fascynujące i wiem, że podjęta kiedyś decyzja była bardzo trafna.
Dom jak laboratorium
W przypadku Joanny i Wojciecha Rygułów pomysł edukacji domowej pojawił się dopiero, gdy najstarszy syn miał iść do szkoły. – Powodów było kilka – opowiada pani Asia. – Obawialiśmy się demoralizacji, z jaką spotykamy się w dzisiejszych szkołach. Dodatkowo Staszek miał przerost migdałka i niedosłuch. Wiedzieliśmy, że to czasowa niedyspozycja, jednak baliśmy się, że nasze dziecko od pierwszych dni w szkole będzie izolowane – tłumaczy mama, która przez 2 lata pełniła funkcję nauczyciela domowego. Formalności poszły gładko. Dyrektor szkoły nie stawiała przeszkód, wszelkie podania i testy zostały przyjęte, podręczniki i program kupione. Pani Joanna – podobnie, jak mama Jacka – szybko zauważyła, że praca indywidualna daje możliwość uzupełniania materiału o eksperymenty, rebusy, zagadki i dodatkowe atrakcje.
– Lekcje zaczynały się po śniadaniu. Jeden dzień w tygodniu przeznaczony był na eksperymenty. Staszek prowadził kronikę, w której zbierał wszystkie swoje prace. Potem przedstawiał je na końcowych egzaminach. Na tym etapie nauczanie w domu nie jest trudne, ale i tak korzystaliśmy z zajęć dodatkowych, takich jak angielski czy ćwiczenia sportowe – opowiada pani Asia. I to właśnie okazało się jednym z powodów, dla których państwo Rygułowie zdecydowali po dwóch latach przerwać nauczanie domowe.
– Mieszkamy na wsi, odcięci od świata, i być może dowożenie jednego dziecka nie stanowiłoby problemu, ale ponieważ mamy 5 pociech, zupełnie nie poradzilibyśmy sobie logistycznie. Poza tym zauważyliśmy, że Staszek zaczyna mieć trudności przed wejściem w nowe środowisko, nowe sytuacje, zaś jego młodszy brat Antek bardzo chciał iść do szkoły i poznać nowych kolegów – opowiada mama. Po dwóch latach, bez większych problemów, Staszek rozpoczął naukę w szkole. – Jak dziś oceniamy ten etap? Wszystko ma swoje wady i zalety. Oczywiście, na pewno coś straciliśmy, ale też zyskaliśmy. Stach jest dziś przebojowym, odważnym chłopcem z bardzo dobrymi wynikami w nauce, jest laureatem wielu konkursów. Trudno powiedzieć, czy to zaleta szkoły, czy domu, czy może jego samego. Jednak myślę, że posyłając go do szkoły, w naszym przypadku, bilans zysków i strat jest dodatni. Nie posyłamy też naszych dzieci do szkoły bez oręża w postaci Jezusa Eucharystycznego, przyjętego podczas Wczesnej Komunii św. Mają też swojego spowiednika. Jeśli Jezus zawładnął ich sercami, na pewno będzie ich prowadził.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |