Gdy pojawiają się na szpitalnym oddziale, choroba i smutki schodzą na dalszy plan.
Są po zęby „uzbrojeni”: w czerwone noski, wesołe książeczki, kolorowanki, baloniki oraz w mnóstwo pozytywnej energii i dobrego humoru.
Śmiej się i zdrowiej
W ekwipunku doktora clowna jest np. tajemniczy worek. Można w nim znaleźć apaszkę, która raz jest błękitna, a gdy do worka sięga inne dziecko – różowa. Jak to możliwe? Zagadki nie są w stanie rozwikłać nawet najbardziej rezolutne maluchy, które z wypiekami na twarzy śledzą każdy gest niecodziennych gości. A gdy w ruch idą baloniki, radości jest już co niemiara! Szybko napompowane zamieniają się w serduszka, kwiatki i zwierzątka: pieski, słonie, wilki, a nawet żyrafy. – Prawdziwego wilka bym się bała, ale takiego z balonu się nie boję – mówi dzielna Ala, pacjentka Wojewódzkiego Specjalistycznego Szpitala Dziecięcego im. św. Ludwika w Krakowie.
– Tylko pamiętajcie, te zwierzęta kotletów nie jedzą. One żywią się… waszym uśmiechem! Im więcej będziecie się do nich uśmiechać, tym bardziej będą się cieszyć, a wy szybciej wyzdrowiejecie – przekonują doktorzy clowni, wręczając dzieciom balonowe prezenty. Nie żartują. Terapia śmiechem łagodzi ból, zmniejsza napięcie mięśni, działa jak masaż relaksacyjny, pomaga nawet wzmacniać odporność, co u chorych dzieci jest niezwykle ważne. Z dużą dawką wesołości uważać trzeba tylko u dzieci cierpiących na astmę i po operacjach brzucha. Ataki śmiechu nie są też wskazane u czuwających przy szpitalnym łóżku dziecka mam, które są akurat w ostatnim trymestrze ciąży.
Trzeba mieć dystans
Fundacja „Dr Clown” działa w Polsce od 1999 r. Jej krakowski oddział – od 2001 r. Początkowo wolontariusze w przebraniu clownów i z charakterystycznym czerwonym nosem pojawiali się głównie w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Prokocimiu. Obecnie rozśmieszają również małych pacjentów szpitali im. św. Ludwika i Jana Pawła II. Od czasu do czasu odwiedzają też dzieci ze specjalnych ośrodków szkolno-wychowawczych i kilku przedszkoli. Teoretycznie doktorem clownem mógłby zostać każdy, bo nie ma chyba człowieka, który by się nigdy nie śmiał. – Trzeba jednak mieć sporo dystansu do siebie, bo nie każdy potrafi w dziwnym przebraniu wyjść do obcych ludzi, a zwłaszcza dzieci, i wygłupiać się. Nie każdy ma też wystarczająco dużo siły, by spokojnie patrzeć na chore i cierpiące dzieci – zauważa Małgorzata Baran, czyli dr Uśmiech, z fundacją związana od 10 lat.
– Clown-terapeuta musi też chcieć zaangażować się w wejście na szpitalny oddział, być otwartym na różne sytuacje, które mogą się zdarzyć. Czasem wszystkie dzieci są uśmiechnięte i chętne do zabawy z nami, a czasem któreś jest smutne, płacze, źle się czuje albo nie chce jeść i trzeba pomóc go przekonać, że obiad zjeść musi – opowiada Magdalena Lis (dr Śpioch), pełnomocnik krakowskiego oddziału fundacji, odpowiedzialna za organizację odwiedzin w szpitalach i pracę wolontariuszy. W śmiechoterapii i nawiązaniu kontaktu z dzieckiem pomaga opanowanie warsztatu psychopedagogicznego i iluzjonisty. Tematyczne szkolenia fundacja prowadzi dla wszystkich, którzy zdecydują się być doktorami clownami.
Uśmiech za nosek
Wchodząc na szpitalny oddział, doktorzy clowni mają przygotowany zarys spotkania z dziećmi, który czasem trzeba jednak dopasować do sytuacji. – Włożenie dziecku noska clowna to moment najważniejszy, kontaktowy. Nawet jeśli maluch był smutny, to w tej chwili zawsze się uśmiechnie i już można działać dalej – pokazać kilka sztuczek, powygłupiać się. A jeśli coś nam nie wyjdzie, to możemy obrócić to w żart i powiedzieć, że to dr Śpioch zaspał albo dr Żaba coś zgubiła, albo schowała nie tam, gdzie trzeba – mówi M. Baran. Im dłużej i częściej odwiedza chore dzieci, tym łatwiej jest jej rozwiązywać trudne sytuacje i tym mocniej angażuje się w rolę clowna-terapeuty. Bo to zajęcie, które wiąże emocjonalnie.
– Siłą napędową jest dla nas wszystkich uśmiech dziecka. To najpiękniejsza nagroda za tę pracę, choć tak naprawdę to nie praca, ale odruch serca, by dać dziecku coś cennego. Rozdajemy im radość, która do nas wraca – podkreśla dr Uśmiech. – Dzieci, widząc, że potrafią zaczarować chusteczkę, która zmienia kolor, albo nakarmić zwierzątko uśmiechem, zaczynają wierzyć, że uśmiechem mogą też pokonać chorobę i szybciej wrócić do domu. Poprzez zabawę uczymy je, że śmiech pomaga radzić sobie z problemami, także z bólem. W ten sposób czas w szpitalu nie kojarzy się tylko z zastrzykami i badaniami, ale też z clownem, który przychodzi, by się pobawić i otrzeć łzy – dodaje Magdalena Lis.
Doktorzy clowni wspierają też rodziców, którzy całe dnie i tygodnie spędzają przy dziecku. Niektórzy chętnie włączają się w zabawę. Inni wykorzystują czas wizyty na to, by pobyć samemu i w ciszy popłakać. – Im także dodajemy otuchy – ciepłym spojrzeniem i uśmiechem posłanym choćby z daleka – mówi dr Śpioch. Najwięcej pracy mają na przełomie maja i czerwca (okolice Dnia Dziecka) i w grudniu, z okazji mikołajek i świąt Bożego Narodzenia. Dlatego każdy, kto chce być roześmianym wolontariuszem, jest w fundacji mile widziany! Więcej informacji o fundacji i o tym, jak zostać doktorem clownem, można znaleźć na www.drclown.pl/krakow.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |