W pałacu mieszkają księżniczki i książęta. Niektóre koronowane głowy dopiero pięknie się urodzą. A potem umrą. Również pięknie.
Dziecięce kamienie. Milowe
Mijały lata. Pracy było dużo, coraz więcej. Dużo wokół dziecięcego bólu, dramatów ludzkich. – Za dużo na siebie wzięłam, a sama nie miałam pomocy i wsparcia. Psychicznie przestawałam sobie z tym wszystkim radzić. Kiedyś jechałam samochodem i rozbiłam go. Tak głupio, z mojej winy, skrajnie niebezpiecznie. Nic mi się (cudem) nie stało, ale truchlałam, czekając, aż strażacy wyciągną mnie z rozbitego auta, z którego wyciekała benzyna. Musiałam wszystko przemyśleć. Czułam, że jest to interwencja, odgórnie narzucone „stop”. Że już czas, by i pomagającym pomagali specjaliści.
Miesiąc po wypadku przy Fundacji rozpoczyna więc działalność Niepubliczny Zakład Opieki Zdrowotnej o Profilu Psychologicznym. Zaczyna wspierać nie tylko pracowników fundacji, ale przede wszystkim rodziców chorych dzieci. Bo gdy posypią się rodzice, posypią się i dzieci. Z czasem okazuje się, że pomoc dzieciakom w szpitalach jest ważna. Ale dużo ważniejsze jest zapewnienie im możliwości godnego odchodzenia w domu. Wśród rodziny, bezpiecznych miejsc, zapachów i własnych zabawek. W 2005 r. fundacja rozszerza więc działalność o hospicjum domowe. Opiekuje się paliatywnie chorymi dziećmi na terenie Łodzi i okolic. W ich własnych domach.
Ale i tego było za mało. Życie znów zweryfikowało, co jeszcze jest dzieciom potrzebne. – Mieliśmy pod opieką dwunastolatkę. Bardzo ciężko chorą fizycznie, jednocześnie sprawną intelektualnie, w pełni rozumiejącą świat i swoją sytuację. A sytuacja była skrajna. W mieszkaniu jej matka prostytutka przyjmowała klientów. Gdy „pracowała”, nie wpuszczała pracowników fundacji. Od chorej dziewczynki dostawaliśmy telefony w środku nocy, że ma 40 stopni, że leków nie dostała, że jest głodna… I nic nie można było zrobić, bo chociaż sąd chciał odebrać dziecko matce, nikt nie chciał się dziewczynką zaopiekować. Opieka nad skrajnie chorym dzieckiem prosta nie jest. Byliśmy przerażeni swoją bezradnością i cierpieniem dziewczynki…
Zachorowała w końcu na banalną infekcję, poszła do szpitala. Szybko zmarła. Bo chciała umrzeć. I to był kolejny, dziecięcy dramat, który stał się jak fundacyjny kamień milowy. A kolejnym kamieniem był Patryk. – Jego historia pokazuje, że nawet najtrudniejsza rodzina, gdy otrzyma dobre wsparcie, jest w stanie sobie poradzić, wyjść z bagna. Patryk był ciężko chory, z rodzicami (niewydolnymi wychowawczo) mieszkał w skrajnie złych warunkach. I sąd też był bezradny, bo ze względu na chorobę nikt dziecka nie chciał. Zobowiązaliśmy się, że przeprowadzimy tę rodzinę przez to wszystko. Pomożemy.
Rodzina otrzymała mieszkanie, stałe wsparcie asystenta. Patryk (Tisa została jego chrzestną) dzięki pracownikom hospicjum miał profesjonalną opiekę medyczną, czuł się w domu dobrze i bezpiecznie. Kiedy jednak jego stan zaczął się mocno pogarszać, napady padaczkowe zdarzały się często, dom przestał wystarczać. – Patryk musiał wyjechać daleko – do hospicjum stacjonarnego w Rzeszowie. Ku rozpaczy rodziny. Obiecałam jego matce, że go do nas, do Łodzi, jak najszybciej sprowadzę. Że zaopiekujemy się nim. Ale jak i gdzie?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |