Kawaler i dama

– Jak się zdarzy, że nie umiem rozwiązać trudnego zadania domowego, na pomoc przychodzi mi cała rodzina – opowiada 13-letnia Elżunia Świerad. – Nawet jeśli nie potrafią mi pomóc, to lepiej mi się myśli.

Elżunia nie chce grać

– Uwielbiam przebywać z niepełnosprawnymi – opowiada Elżunia. Przymierza strój lurdowski, w którym w maju pojedzie z grupą niepełnosprawnych z Zakonu Kawalerów Maltańskich do Lourdes. Musiała do niego dorosnąć, bo na początku była zbyt szczuplutka, żeby pasował. To jej trzecia wyprawa do sanktuarium, tym razem z przyjaciółmi rodziców.

Co roku do Lourdes jedzie 8 tysięcy zakonników z podopiecznymi albo – jak oni ich nazywają – swoimi przewodnikami. – To nie my wieziemy niepełnosprawnych, ale oni nas – wyjaśnia. – Są przewodnikami po nieznanym nam świecie. Na przykład niewidomi potrafią się tak cieszyć tym, co niewidoczne dla naszych oczu, że od razu tak zwanym zdrowym chce się żyć. Elżunia uczy się w studium teatralnym przy Śląskim Teatrze Lalki i Aktora Ateneum i dobrze wie, co to znaczy grać. – Na co dzień nie pokazujemy ludziom prawdziwych twarzy, żeby ich nie ranić, albo być z nimi w dobrych układach – głośno myśli. – To powoduje zamknięcie i oddalenie i jest niedobre. Takie lekcje pobrała u rodziców należących do zakonu Kawalerów Maltańskich. Tata jest kawalerem od 18 lat, choć gdyby liczyć współpracę z nim od początku, uzbiera się tego 25 lat. Mama działa w zakonie od 21 lat, ale damą została przed 5 laty.

– Kiedy byłam w wieku Elżuni, nauczyłam się, że niepełnosprawność nie jest kwestią mniej lub bardziej udanego poruszania się. Najważniejsze jest nastawienie do swojej choroby – opowiada Ilona. – W tamtym czasie pojechałam na rekolekcje ze sparaliżowanym Edkiem. Śmiejąc się, nasłuchiwaliśmy, jak – obijając się o ściany – z trudem wchodzi po schodach. Śmiech nam zamarł na ustach, kiedy otworzył drzwi i stanął przed nami. Wtedy to on zaczął się śmiać z tego hałasu, jaki wywołał, a nam zrobiło się głupio. Pokazał, jak dobrze mieć do siebie dystans.

Kiedy w 1998 r. w Asyżu Ilona wyszła za Marcina, był już kawalerem maltańskim. Na początku w ich domu była baza „Malty”, bo tak w skrócie nazywają zakon. Ilona pamięta, że w szafach mieli więcej mundurów maltańskich niż własnych ubrań. Marcin zetknął się z maltańczykami po raz pierwszy jako 19-latek na Światowych Dniach Młodzieży w Częstochowie. Na drugim roku medycyny zaczął pomagać podopiecznym ośrodka opiekuńczego w Bytomiu. – Imponowało mi, że ich myje, zmienia pieluchy – wspomina żona. – Moją kandydaturę zgłosił Związek Polskich Kawalerów Maltańskich – opowiada Marcin. – Miałem dużo szczęścia, że zostałem poproszony o wstąpienie do zakonu już jako 25-latek, choć normą jest skończenie trzydziestki. Gdyby nie ich inicjatywa, może bym nie został kawalerem. Zanim tak się stało, terminował jeszcze w ramach struktur zakonu pięć lat.

Stale się zakochiwać

– Żona, wstępując do zakonu, miała dużo trudniej – wspomina Marcin. – Była w moim cieniu jako szary wolontariusz. Choć potrafi wszystko, poza prowadzeniem karetki. Wielokrotnie zajmowała się zabezpieczeniem medycznym pielgrzymek piekarskich, była szefową patroli medycznych, szpitala polowego, szkoliła instruktorów maltańskich w opiece nad niepełnosprawnymi. Do dziś organizuje obozy dla niepełnosprawnych w Szczyrzycu, Zakrzowie i Grobnikach, animuje działalność charytatywną dla potrzebujących. Została damą maltańską, kiedy była w ciąży z Basią. Zaproponowali jej to konfratrzy. – Towarzyszyłam mężowi od początku, ale wiedziałam, że aby budować naszą rodzinę, nie mogę zajmować się czymś innym, że powinnam razem z nim patrzeć w jednym kierunku, robiąc to samo – mówi. – Wstąpienie do zakonu uznałam za zobowiązanie do większego rozwoju duchowego. Podczas tamtej Mszy św. miałam wrażenie, jakby na piersiach leżał mi kilogram cukru.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

TAGI| KOŚCIÓŁ

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg