O tym, jak (rodzinna) równość do bacówki zawitała. I nie wywieje jej nawet halny.
Pod bacówką w Brzegach kwiatki w doniczce kwitną, kolorowe firaneczki w oknie i na malutkim stole obrus w góralski deseń. Na progu siedzi baca Janina Rzepka i w tempie ekspresowym robi na sześciu drutach jedną góralską skarpetkę. – Coś trzeba robić, nie siedzieć po próznicy. Zaraz drugi udoj, klagać będę. A teraz chwila spokoju, to i skarpetki robię.
Dzień bacy
W watrze ledwie tli się ogień, więc dym jeszcze nie tak gryzący. Obok, w drugim pomieszczeniu, w rosole siedzą oscypki z porannego udoju. Wyciągają sól. Zaraz się je przeniesie do watry, do uwędzenia. – Wujek świerku przyniesie, podrzuci do ognia. Wędzimy przeważnie na świerku. Liściaste się nie nadają, bo gorycz dają i sery potem gorzkie – tłumaczy baca Janina.
Z naręczem drewna wchodzi wujek. Po chwili ogień już ostrzejszy. Gryzący dym uniemożliwia rozmowę. – A widzicie, ze to cięzki kawałek chleba, to bacowanie? Dym, łowce, nadźwigać się trzeba, siły trzeba – mówi baca Janina. Dlatego wszyscy muszą tutaj, w bacówce, swoje miejsce znać i wszyscy do czegoś innego potrzebni. Cała rodzina. Mąż pani Janiny głównie pracuje na gospodarce. Rzepki mają krowy, konie, owce, drób. Kochają to. Bez zwierząt i tego skrawka niezbyt urodzajnej, górskiej ziemi życia sobie nie wyobrażają. – Już tak od ślubu, prawie ćwierć wieku. Jędrek na gospodarce, ja głównie na bacówce. Mąż mi pomaga przy udoju, bo rady bym nie dała. A teraz to już dzieci duże, to i się do roboty garną. I nie trzeba dzieci prosić czy nakazywać. Od małego przyuczone do pracy. Jak trzeba było, to Janina je nawet jako niemowlęta brała na bacówkę. Dziś najstarsza, 24-letnia Danka, prowadzi rodzinny pensjonat.
Młodsza Ania uczy się w szkole średniej. Uczy się bardzo dobrze, ale... bacówka to jej żywioł. Po szkole sama z siebie wpada do matki, pomaga w sprzedaży, czasem nawet w wyrobie. Dokładna i pilna. – Ja to kochom. I tez chce być kobietą bacą. Po mamie – śmieje się. Na razie nikt jak Ania nie opowie turystom, jak się oscypek robi. I nikt (tak prosto, zwyczajnie i bez wielkich słów) jak Ania nie opowie młodzieży o tradycji, o klaganiu, o tej miłości do pracy i gór. – Niech sie młode cepry ucom.
Medialne zainteresowanie
Chłopy idą na popołudniowy udój. Mąż Janiny i wynajęty juhas. Owce dziś się pasą na polanie, kilkaset metrów za bacówką. Grząsko i mokro. Góry zasnute chmurami. Ale nie pada, to dobrze. Trzysta owieczek, setka własnych i reszta sąsiadów. Redyk w tym roku zaczął się późno, bo zima długa i trawy nie było. Teraz już polana zieloniutka. Owieczki objedzone i pełne. Udoić można z każdej od jednego do dwóch kubków mleka. Tłoczą się owce i czekają niezbyt cierpliwie na swoją kolej. Nagle nie wiedzieć skąd, bo upału nie było przecież, zaczyna grzmieć. Chwilę później leje. Najpierw deszcz, potem grad. Z ołowianego nieba lecą tysiące lodowych kulek wielkości paznokcia bacy Janiny.
Długiego i perfekcyjnie pomalowanego. Chłopy zostali z owcami, kto mógł, uciekł do watry. – No zeby taki grad teraz, w maju? – dziwi się baca Janina i tłumaczy kolorowe paznokcie. – Kobieta musi o siebie dbać. Kobiecość podkreślać. Że nie robię w góralskim stroju? No jak?! Spódnica w pracy wadzi. Ogień, mleko, żentyca. Dźwiganie, przelewanie. Tylko spodnie i strój swobodny się tu nadają. Czasem tylko, gdy telewizja przyjeżdża, to na życzenie się przebieram. Teraz, gdy jako pierwsza kobieta w Polsce zdałam oficjalny – pisemny i ustny – egzamin na bacę, to się media bardzo i interesują. A przecież ja od ponad dwudziestu lat bacuję. Tyle że wcześniej bez papierka. Taka prawda ekranu...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |