Chcę żyć czterdzieści lat

– Cały czas siłuję się ze śmiercią na rękę – mówi Małgorzata Ostrowska. – Dlatego mam ją złamaną. Ale nie odpuszczę.

Kiedy mnie pytają: „To pani ma jeszcze siłę prowadzić fundację?”, odpowiadam, że nie do końca. W wielu sprawach wyręcza mnie przyjaciółka Ewa. Ale gdybym nic nie robiąc poddała się chorobie, mogłabym wpaść w depresję. Po sterydach wyprostowały mi się wszystkie zmarszczki. Włosy mi już odrastają, bo po chemii zostały tylko takie w stanie agonalnym, kilka podciętych strączków. Bardzo boli moment, kiedy się je traci. To wydarcie części kobiecości. Przez rok odrastają o 12 cm, ale kiedy chemioterapię się powtarzają, znowu jest ich coraz mniej. Są w naszym towarzystwie dziewczyny, które noszą peruki, inne, jak ja – czapeczki. Ja to sobie tak interpretuję, że po depresji zmieniła się moja hierarchia wartości – najważniejsza stała się rodzina. Ale potem znowu wpadłam w wir pracy – fundacja, podopieczni. Mówiłam, że w każdej chwili jestem na wezwanie mojego dziecka, ale zostawałam dłużej w pracy, zaglądałam w nocy do komputera, sprawdzając, czy ktoś ma problem, nie dosypiałam, nie dojadałam, bo ktoś z podopiecznych mnie potrzebował. Gdzieś zatraciła mi się granica między rodziną, czyli tym, co najważniejsze, a pracą, która jednak powinna znaleźć się na drugim miejscu. To, że z kimś szukającym ratunku rozmawiałam w nocy, niewiele mu pomagało. Równie dobrze mogłam to zrobić rano, bo najważniejsze było skierowanie go do specjalisty. Kiedy zaczęłam źle się czuć, pomyślałam, że Pan Bóg zwraca mi uwagę: „Uważaj, bo gdzieś się gubisz, a już było tak dobrze”. Pogroził mi z nieba, że muszę przystopować i ustalić hierarchię.

2,7

– W 2012 r., po próbie samobójczej, jeszcze w depresji, miałam ogromne kłopoty z kolanem – streszcza historię swojej choroby. – Gips przez kilka miesięcy, artroskopia. Ortopeda był świetny, ale skupiał się tylko na kolanie. Potem był spokój do marca zeszłego roku, kiedy zaczęły się pojawiać siniaki, zawroty głowy, słabość. Nie poszłam z tym do lekarza, uważając to za stratę czasu. Wszystko zwalałam na przepracowanie. Ktoś mi zwrócił uwagę, że jestem strasznie blada, ale to zbagatelizowałam. Odnowiły mi się też kłopoty z nogą i wtedy lekarz zasugerował wizytę u hematologa. Któregoś dnia, kiedy wyszłam na balkon, bo strasznie źle mi się oddychało, straciłam przytomność. Kiedy ją odzyskałam, leżałam na brzuchu, czując, jakby ktoś mi położył na piersiach kilka ton. Pogotowie zabrało mnie do szpitala i tam się okazało, że mam 5,4 hemoglobiny, podczas gdy norma wynosi powyżej 12. Wtedy po raz pierwszy podali mi krew.

Za tydzień miałam konferencję organizowaną przez moją fundację i musiałam być na nogach. Udało się, ale kiedy opadły po niej wszystkie emocje, zaczął się odlot – zawroty głowy przy większym ruchu, w głowie słyszałam stukanie, jakby mi ktoś ciągle robił remont. Sama poszłam na badanie krwi, po którym okazało się, że mam hemoglobinę 4. Do szpitala trafiłam po tym, jak straciłam przytomność na schodach przychodni hematologicznej. Wtedy miałam już tylko 2,7 hemoglobiny.

Najpierw trafiłam na hematologię do Katowic. Potem zgłosiły się do mnie osoby, które leczą takie choroby, i przeniosłam się do Krakowa. Jeżdżę tam w zależności od tego, jak się czuję. Idę sobie zrobić morfologię i kiedy spada mi hemoglobina, to tam jadę i jak najszybciej staram się wrócić do domu. – To choroba ekspresowa – przerywam jej. – Jak to rak – odpowiada. – Kiedy jest bardzo złośliwy, zabiera ludzi w dwa, trzy miesiące. Teraz dotykam śmierci bezpośrednio. Sporo osób, które poznałam na onkologii, już umarło. Nawet nie chcę ich liczyć.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

TAGI| RODZINA

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg