Fortepianowy Nikifor

Miał być roślinką. Niemal nie widział. Nie słyszał. Sonatę Księżycową nauczył się grać... ze słuchu. Odzyskał siebie.

Walka o dźwięki

Czternastoletni Grzesiek otrzymuje aparat słuchowy. To tak, jakby jednocześnie odzyskał cały świat. A przynajmniej świat dźwięków i ludzkich rozmów. Czyli wszystkiego tego, co wrażliwemu człowiekowi w życiu potrzebne. Przechodzi też skomplikowaną operację oczu. Znika oczopląs. Grzesiek widzi więcej. I może więcej. Kolejne ośrodki, szkoły i kolejne, powolne terapie. Idzie do przodu żmudnie, ale idzie. Grzesiek kończy podstawówkę. W wieku osiemnastu lat. Powolutku uzupełnia braki: w relacjach, słownictwie, wiedzy o świecie.

A muzyka budzi się w nim, najpierw powoli, potem coraz bardziej porywająco i energicznie. Jeszcze wcześniej, jako chłopiec, bawił się zresztą domowym fortepianem, który został po biologicznej matce, jakby w spadku. Nagrywał dźwięki „pszytkie” i „łane”. Wypróbowywał interwały, drgania drewnianego starego instrumentu. Dźwięków wysokich, nawet po założeniu aparatu słuchowego, nie słyszał. Ale od czego jest wyobraźnia? Po założeniu aparatu Grzesiek coraz częściej siada do fortepianu. I niewprawnymi rękami, którymi trudno nawet czytelnie pisać, gra. Kiedyś, zupełnie przypadkowo, dostaje też kasetę z utworami Ludwiga van Beethovena. Objawienie muzyczne! Zasypia ze słuchawkami w uszach, budzi się, słuchając.

A gdy się jeszcze dowiaduje, że Beethoven, tak jak Grzegorz, był głuchy, pasja przybiera formę bardziej zaawansowaną: chęci gry, nauki, ćwiczeń. Słabo słyszący Grzegorz uczy się sonaty Księżycowej z głębokiej miłości i muzycznego słuchu. Godziny, godziny, długie godziny nad instrumentem. Bo ta sonata to jak niebo nad Tatrami: ciemne, dumne, głębokie i piękne. Rodzice, widząc rodzącą się pasję, zatrudniają wyjątkowego człowieka: muzyka i kompozytora Jerzego „Jurasa” Gruszczyńskiego. Zjawia się u Płonków jesienią 2005 r. i przez pierwsze trzy miesiące szuka sposobu, jak do Grześka dotrzeć. Pan „Juras” tworzy coś w rodzaju podręcznika do nauki teorii muzyki. Specjalnie na potrzeby Grześka. Jakieś plastikowe plansze, tłumaczenie proste i logiczne. I o dziwo (dla postronnych i wątpiących), podstawy muzyki i harmonii Grzesiek pojmuje bardzo szybko i skutecznie.

Implant jak nadzieja

Kolejny etap: szkoła muzyczna w Laskach. Lekcje, nauka. Ale też nerwy i sporo stresu. Bo wyjątkowość Grześka i niepokornością wielką się objawiała. A ze świecą szukać nauczyciela, który potrafi dotrzeć do dziecka, które jeszcze nie tak dawno niemal nie widziało, prawie nie słyszało. A mówi (nadal) po swojemu. Twardy jest przy tym i uparty, więc grać chce to, co lubi. Bez kompromisów. Poza tym – jak się tu uczyć, jak „osiągać edukacyjny sukces”, gdy trudno dobierać słowa, bo się ich po prostu nie da zapamiętać? Nie da powtórzyć?

W 2007 r. pojawia się wielka nadzieja: implant słuchu. Grzesiek boi się operacji, ale idzie na nią, bo ma nadzieję, że usłyszy więcej: dwie wysokie oktawy, które wcześniej były tylko marzeniem. Wszczepiono Grześkowi skomplikowany mechanizm do głowy. Udało się! Słychać dwukreślne i trzykreślne e. Jest radość! Po zabiegu siedzi w domu, w Murzasichlu na Podhalu, odpoczywa i… gra. Ćwiczy, ćwiczy, wygrywa kolejne partie nut. Jak nie potrafi nut rozgryźć, to dzwoni do swojego nauczyciela z Lasek i pyta. A że w międzyczasie okazuje się też genialnym informatykiem samoukiem (mózg Grześka to chyba najbardziej tajemniczy instrument), więc i komputer zaczyna mu w (samo)edukacji muzycznej pomagać.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

TAGI| RODZINA

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg