Kolęda z Google Maps

Dla nich co roku to ważne zadanie do spełnienia, wyzwanie, któremu trzeba podołać, a dopiero na końcu nagroda, na którą trzeba zasłużyć.

Wizyta duszpasterska z ich strony nie oznacza tylko białego obrusa, świeczek i pokropienia wodą święconą. Nie zamyka się ona jedynie w rozmowie z kapłanem, czy krótkiej modlitwie. Oni pełnią rolę przewodników, informatorów i pomocników. Spójrzmy więc na kolędę oczami prawej ręki księdza, czyli ministranta.

Sprawiedliwość tylko u Pana Boga

Powszechnie wiadomo, że kolęda staje się dla członków Liturgicznej Służby Ołtarza pewnym wynagrodzeniem za cały rok posługi w Kościele. Postrzegają ją tak zarówno ministranci, jak i ich duszpasterze. Trzeba ją zatem odpowiednio i uczciwe pomiędzy chłopców rozdzielić – każdemu według zasług. – Nie da się oczywiście w pełni sprawiedliwie wykonać tego zadania, ponieważ w grę wchodzi zbyt dużo czynników, które trudno pogodzić – mówi br. Marcin Wojtczak, opiekun ministrantów z parafii św. Jadwigi w Trzebnicy. Lwia część księży stosuje w ciągu roku system punktacji, który czarno na białym pokazuje, kto był sumienny, pilnował swoich dyżurów, pojawiał się na zbiórkach itp. – Patrzymy na frekwencję i na oddanie w ciągu całego roku. Ministranci zbierają punkty i ci, którzy na koniec roku mają ich najwięcej, mogą w pierwszej kolejności wybierać gdzie i kiedy chcą chodzić – tłumaczy ks. Grzegorz Tabaka.

Liczby nie pokazują jednak wszystkiego. Liczy się codzienna postawa i zachowanie. – Nie wszystko da się wymierzyć punktami. Biorę także pod uwagę fakt, na kim mogłem zawsze polegać. Kto okazał się pomocny i uczynny w różnych momentach – wyjaśnia ks. Grzegorz Pazdro z parafii Opatrzności Bożej na Nowym Dworze. Nie ma więc uniwersalnego sposobu na sprawiedliwość, a dążenie do jej najczystszej formy nie należy do łatwych. – Nie każdy ministrant w każdym dniu może być na kolędzie. Ma swoje życie, zajęcia, obowiązki. Stworzenie idealnego grafiku, który wszystkich zadowoli, jest praktycznie niemożliwe. Czasami ktoś ucierpi – mówi br. Wojtczak. – Staram się być elastyczny, ale nie wszystkie wymagania da się pogodzić – dodaje ks. Pazdro. – Od razu im mówię: „Ja nie jestem sprawiedliwy. Sprawiedliwość to tylko u Pana Boga”. (śmiech) Wszystkiego nie wiem i nie widzę.

Misja do wykonania

Członkowie LSO często podkreślają, że kolędowanie traktują przede wszystkim jako służbę. To jeden z obowiązków ministranckich, który wymaga poświęcenia i skupienia. – Ksiądz musi dotrzeć z punktu do punktu, a naszą rolą jest przyprowadzenie go do właściwego domu i odpowiednią drogą. Bywają różne trudności – opowiada Norbert Zimnicki z parafii św. Wawrzyńca w Wołowie. Chodzi m.in. o agresywne psy, ciemność, niesprzyjającą pogodę, nieprzyjemnych ludzi, którzy krzyczą i trzaskają drzwiami. – Jako mały ministrant, chodziłem, żeby coś zarobić, bo fajnie było dostać parę groszy. Teraz, po latach, traktuję to jak obowiązek i posługę, żeby pomagać księdzu w odwiedzaniu parafian. Pieniądze odeszły na dalszy plan – stwierdza Paweł Leszkowski także z Wołowa, który służy przy ołtarzu już 10 lat. Czasem ksiądz zasiedzi się u kogoś. Wtedy ministranci stoją na dworze i marzną. Niektórzy przypominają sobie, jak czekali nawet po 45 minut.

– Księża potrzebują po prostu naszej pomocy. Trzeba znać dobrze teren swojej parafii, bo można się zgubić, a to nie powinno się nam przytrafić – mówi Andrzej Pisarski z wrocławskiej parafii NMP Matki Miłosierdzia. – Gdy nie potrafię znaleźć jakiegoś domu lub ulicy, odpalam na komórce Google Maps – dodaje. Chłopcy wolą chodzić dwójkami, bo zawsze raźniej i można z kimś porozmawiać lub… podowcipkować. – Lubię chodzić w dobrym towarzystwie – mówi z uśmiechem w kierunku swoich kolegów Norbert Zimnicki. – Młodsi uczą się od starszych. Prowadzenie księdza to odpowiedzialność, dlatego kolęda bywa męcząca. To trochę jak kilka godzin „pracy” oprócz codziennych obowiązków – dodaje już poważniej Paweł Leszkowski. – Zdarza się, że chodzimy od godziny 16 do 23. Potem na drugi dzień rano do szkoły – przyznaje Krystian Stankiewicz z parafii NMP Matki Miłosierdzia.

Robią swoje, na nic nie liczą

W społeczeństwie pokutuje pogląd, że kolęda to dla ministranta łatwy zarobek, bo według zwyczaju w Polsce rodziny zawsze „sypną jakimś groszem”. Rzeczywiście, chłopcy podczas wizyty duszpasterskiej otrzymują ofiarę. – Zdajemy sobie sprawę, że wynagrodzenie, jakie dostajemy od ludzi, to nie jest rzecz, na którą powinniśmy czekać, tylko dobrowolny gest – mówi Tadeusz Moska z parafii św. Jadwigi Śląskiej we Wrocławiu. – Każdy odbiera to indywidualnie, najczęściej jako nagrodę dla najwytrwalszych i podziękowanie od parafian. Mnie cieszy zwłaszcza radość ludzi, gdy przychodzimy – dodaje Krzysztof Szczerba od Michała Archanioła w Wińsku. Co do wysokości ofiary zupełnie nie ma reguły, choć ministranci przyznają, że pozory często mylą, a sytuacje bywają zaskakujące. – Wchodzimy do bardzo różnych mieszkań. Na pierwszy rzut oka widać, kto jest biedniejszy, kto zamożniejszy. Doświadczenie pokazuje, że nie można robić według tego żadnych założeń. Często ci ubożsi dają więcej, swój wdowi grosz, a bogatsi mniej. Żeby było jasne: nigdy niczego nie oczekujemy – zaznacza stanowczo Daniel Duś z parafii Najświętszego Imienia Jezus we Wrocławiu.

Kwoty „zarobku” na poszczególnych parafiach bywają różne. – Najmniej podczas jednej kolędy zbiera się u nas ok. 40 zł, najwięcej ok. 200 zł. To duża różnica – zauważa Marcin Janasz z NMP Matki Miłosierdzia. I z tą różnicą spotkamy się praktycznie wszędzie.

Ile powinno się dawać? Według uznania. Nie ma żadnego przymusu ani presji. – Dostajemy od dosłownie paru groszy po 20 zł – mówi Mateusz Wysocki z parafii św. Wawrzyńca w Wołowie. Wśród jego kumpli krąży już legenda. – Podobno w jednym domu dają pięć dych „na łebka”. Tylko nikt nie wie gdzie, chyba koledzy nie chcą zdradzić – dodaje z uśmiechem. Chłopcom w zależności od ich liczebności w LSO, wielkości parafii, ilości kolęd udaje się zebrać od kilkuset do ponad 1500 złotych. Zdarza się, że ktoś pójdzie aż 15 razy, ale niekoniecznie uzbiera najwięcej.

Ulica ulicy nierówna

Pieniądze, nieodłącznie związane z kolędą, powodują, że wśród ministrantów powstaje tzw. rejonizacja parafii. Wszyscy przyznają, że chcąc nie chcąc, w ich głowach (szczególnie u tych najbardziej doświadczonych) tworzy się mapa najbardziej atrakcyjnych pod względem zarobkowym ulic. – Myślę, że w każdej służbie liturgicznej tak jest. Ulica ulicy nierówna. Ja mam już 15 lat przy ołtarzu na koncie i wiem doskonale, gdzie mógłbym najwięcej dostać. Ale ten czynnik nie zawsze jest wyznacznikiem przy wyborze – wyjaśnia Konrad Michalik z parafii św. Maurycego we Wrocławiu. Wtóruje mu Daniel Duś: – Lubimy chodzić tam, gdzie jest bezpiecznie, gdzie ludzie są uprzejmi i sympatyczni. Oczywiście, w trakcie „sezonu” ministranci wymieniają się spostrzeżeniami, gdzie i ile się dostaje. – U nas wszyscy pchają się na ul. Leśną. Jest najdłuższa i najwięcej się zgarnia. Ale mamy też rejony, gdzie chodzi się po parę godzin i zbierze się 20–30 zł – podaje Norbert Zimnicki.

Takie rzeczy zauważają także duszpasterze, którzy obserwują swoich podopiecznych. – Oczywiście widać, do jakich ulic najchętniej się zgłaszają. Na mojej poprzedniej placówce najlepsza ich zdaniem była m.in. ul. Lipowa. Starałem się te „lepsze” tereny przeznaczać dla tych, którzy okazali się bardziej sumienni i zasłużeni – mówi ks. Grzegorz Pazdro. Doświadczenia w tym względzie ma również opiekun LSO z kościoła NMP Matki Miłosierdzia ks. Marcin Kołodziej. – Kiedyś wyznaczyłem dwóch ministrantów do podobno słabej ulicy i… po prostu nie przyszli. Z tego właśnie powodu. Od tamtej pory zbieramy ofiary do puszki w jedną sumę i potem dzielimy proporcjonalnie – przyznaje.

Jaki ksiądz idzie?

Oprócz pieniędzy chłopcy w komżach lub albach otrzymują od ludzi także owoce i słodycze. – Moi często chodzą z plecakami, bo im się po kieszeniach nie mieści – przyznaje ks. Marcin Kołodziej. Nie jest przeciwnikiem dawania ministrantom pieniędzy. Wręcz przeciwnie, kolęda stwarza bezpośrednią okazję dla parafian do wyrażania wdzięczności. – Traktuję to w kategoriach podziękowania – mówi. Zgadza się z nim br. Marcin Wojtczak.

– Kiedy zacząłem zajmować się ministrantami, chciałem, żeby nie otrzymywali bezpośrednio dla siebie żadnych pieniędzy. Po namyśle doszedłem jednak do wniosku, że to pewna forma wymiernej nagrody dla chłopaków. Kolęda sama w sobie nie jest łatwa, szczególnie dla tych młodszych. Wszyscy poświęcają przecież swój czas – uzasadnia salwatorianin. – Jeżeli my przyjmujemy pieniądze, to dlaczego oni mają tego nie robić? Księdzu ludzie dziękują za posługę, więc ministrantowi też można. Nie jestem temu przeciwny. Zdarzało mi się ministrantom dokładać, jeśli widziałem, że się napracowali, a mało dostali – przyznaje ks. Grzegorz Pazdro.

Pamiętajmy, że ministranci także bacznie obserwują nas, domowników. Po wizycie duszpasterskiej zostaje w nich wiele ambiwalentnych wspomnień. – Widać jak na dłoni, czy ktoś przyjmuje księdza po kolędzie, bo „tak wypada” i „taki zwyczaj”, czy rzeczywiście pragnie tego spotkania. Wielu otwiera drzwi, żeby tylko odbębnić i zrobić dobre wrażenie – ocenia Daniel Duś. Ci najbardziej doświadczeni liczą odwiedzone z księdzem mieszkania w setkach. Stykają się z różnymi postawami. Zdążyli wyodrębnić typy ludzi. – Śmieszni są ci, którzy wypytują ze stresem: „A jaki ksiądz idzie?”. Odpowiadam, że ksiądz proboszcz i natychmiast słyszę lament: „O, Boże!”, albo „Za jakie grzechy?” – mówi jeden z moich rozmówców. Jego kolega od razu dodaje: – Ludzie też pytają nas: „A ile wam inni dają?”. Wtedy mówię zawsze, że co łaska, ale z przekąsem chciałoby się rzucić: „Różnie, przeważnie od dwóch do pięciu dych”.

«« | « | 1 | » | »»

TAGI| RODZINA

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg