Nowo narodzeni

Trzy poruszające historie. O Bogu, który wyprowadza nowe życie z martwych sytuacji.

Jakby się ziemia rozstąpiła

Nie wierzyliśmy już w nic. usiedliśmy w ostatniej ławce. Pamiętam tylko bunt. I płacz. Rozdali nam kartki do dialogu. Wzięłam je i potargałam. Wszyscy w kościele byli zdumieni i zgorszeni, bo tymi papierami rzuciłam w Mariusza…

Beata i Mariusz  Barberowie   roman koszowski /foto gość Beata i Mariusz Barberowie
BEATA BARBER:
– Przez całe lata żyliśmy z Mariuszem jak dwoje egoistów. Doświadczenia z domów rodzinnych powodowały, że każdy walczył o swoje miejsce, swoje prawa, swój kąt. Nikt nie chciał ustąpić. Pogoń za pieniądzem, za świętym spokojem, za tym, co oferuje ten świat, spowodowała, że przed 10 laty (po 20 latach małżeństwa) dopadł nas kryzys. Gigantyczny.

MARIUSZ BARBER: – Przez cztery lata próbowaliśmy to reperować, naprawiać po swojemu. Nie szukaliśmy ani razu pomocy u Pana Boga. Modliliśmy się tyle, ile trzeba: czyli przez godzinkę w niedzielę na Mszy.Nie było żadnej żywej relacji z Bogiem. Wszystkie nasze wysiłki kończyły się szarpaniną, kłótniami. Na zewnątrz nikt nie wiedział o naszym kryzysie. Wydawało się nam, że jeśli utrzymamy to w tajemnicy, zażegnamy niebezpieczeństwo.

Beata Barber: – Udawaliśmy przy ludziach, że wszystko jest OK. Tak to zresztą wyglądało: nowy dom, dorastające córki… Szliśmy do rodziny uśmiechnięci, trzymając się za ręce, a po powrocie do domu wracały kłótnie, płacz, totalna nieufność. Ile można udawać i chodzić z przyklejonym uśmiechem? Takie udawanie, że jest dobrze, jest bardziej wyczerpujące niż walka… W pewnym momencie doszłam do muru. Koniec. Nie mam już siły udawać. Miałam wieczne pretensje do Mariusza, nieustannie go oskarżałam. To było umieranie każdego dnia… I wtedy znajomi, którym opowiedzieliśmy, że przeżywamy koszmarny kryzys, zaprosili nas na spotkanie dla małżeństw, które prowadził ks. Jarosław Ogrodniczak. „Przyjdźcie – prosili – to spotkanie właśnie o kryzysie”. Było nam wszystko jedno. Poszliśmy. Nie widzieliśmy żadnego wyjścia, jak posklejać to małżeństwo. Usiedliśmy w ostatniej ławce. Pamiętam tylko bunt. I płacz. Rozdali nam kartki do dialogu. Wzięłam je i potargałam. Jaki dialog? Przez cztery lata próbuję nawiązać dialog. I nic! Kartka poszła w strzępy. Wszyscy w kościele byli zdumieni i zgorszeni, bo ja tymi papierami rzuciłam w Mariusza.

Mariusz Barber: – Do odnowienia przyrzeczeń małżeńskich poszli wszyscy. Tylko my zostaliśmy w ławce. Świat rozpadał się na moich oczach. Po spotkaniu podszedł do nas ks. Jarek. Spytał, czy może nam jakoś pomóc. Powiedzieliśmy: „Księże, nam już nic nie pomoże…”.

Beata Barber: – I znów uderzyliśmy w znany ton: „My musimy sami”. I wtedy – pamiętam dobrze – ktoś powiedział: „Sami nie dacie sobie rady”. Ktoś zaprosił nas do wspólnoty. My? Do wspólnoty? Z takim bagażem? Poszliśmy jednak na spotkanie. Znów przyklejone uśmiechy, przykładne małżeństwo, w dodatku z doświadczeniem duchowym (bo właśnie wróciliśmy z Medjugorie), więc możemy przy okazji parę osób ponawracać. Zaczęliśmy czytać Pismo Święte i to słowo Boże nas tak rąbało, że za każdym razem płakaliśmy. Bóg obnażał prawdę o nas. Nie umieliśmy już udawać… W 2011 roku pojechaliśmy na rekolekcje nad morze, do Kłanina. Każdego dnia pakowaliśmy się i chcieliśmy uciekać. Ludzie z diakonii prosili: „Zostańcie jeszcze jeden dzień”. Potężna walka, szarpanina. Fizyczne i psychiczne cierpienie. Czułam się cięta na kawałki, biczowana. To trwało do chwili oddania życia Jezusowi….

Mariusz Barber: – Miałem dość. Dałem za wygraną. Powiedziałem: „Jakąkolwiek decyzję podejmie Beata, przyjmę to z pokorą”. Wołałem: „Boże, zrób cokolwiek, by tylko Beata przestała cierpieć, bo zwariujemy”. Na spotkaniu ludzie zaczęli opowiadać o przyjęciu Jezusa. Jak zmieniło się wszystko w ich życiu. Nie mogłem tego słuchać. Gdy ktoś zaczął opowiadać o swych traumatycznych przeżyciach, odetchnąłem z ulgą. No, nie jestem tu sam! Przyszła kolej na Beatkę. Zaczęła mówić, a ja słuchałem i… nie dowierzałem własnym uszom. Jakby się ziemia rozstąpiła. Ona wszystko, co przeżywaliśmy, przedstawiła z innej strony. Zatkało mnie…

Beata Barber: – Po przyjęciu Jezusa nagle dotarło do mnie, że nie jestem idealną mamą, żoną. Że przez lata katowałam Mariusza oskarżeniami, hasłami typu: „Bardzo mnie zawiodłeś”.A on – jak typowy facet – brał wszystko na klatę. I nagle Bóg pokazał mi, że nie szanowałam go jako mężczyzny, nie okazywałam mu podziwu, wdzięczności, czułości. Że jedynie krytykowałam, pogardzałam, powielałam pewne wzorce. Byłam przez lata takim „zimnym kaloryferem”. W ciągu chwili dotarło do mnie, że oboje jesteśmy odpowiedzialni za kryzys. Wtedy coś pękło. Bóg w potężny sposób wszedł w nasze życie. Jego miłość naprawiła wszystko. Pojechaliśmy na terapie, rekolekcje o komunikacji, finansach, rekolekcje z ks. Knotzem. Dziś sami prowadzimy rekolekcje dla małżeństw, dla narzeczonych, właśnie zakończyliśmy prowadzenie czwartego Kursu Alpha. Wylądowaliśmy na wydziale teologicznym na dwuletnim studium nauki o rodzinie. Miałam sama się zapisać, a wyszło inaczej.

Mariusz Barber: – Ponieważ chodzimy wszędzie razem, razem weszliśmy do sekretariatu. (śmiech) Ja wcale nie chciałem, to Beata miała takie „ciśnienie”. Kobieta w sekretariacie mówi: „Ale pani nie ma tu potrzebnych papierów, a pan? Ooo, proszę, inżynier górnik. Pana mogę zapisać”. (śmiech) I razem wylądowaliśmy na studiach… Skończyliśmy je. Co się zmieniło od chwili, gdy oddaliśmy życie Jezusowi? Wszystko. Bóg wszedł z uzdrowieniem w każdą sferę naszego życia. Wreszcie odetchnęliśmy! Kiedyś nasze życie pełne było niedopowiedzeń, tajemnic, zakamarków. Bałeś się, że coś może wyjść na światło dzienne. Żyłeś w ciągłym stresie, kto zadzwoni i z czym. Co tym razem wyprowadzi cię z równowagi? Od czasu, gdy w nasze życie wszedł Jezus, przyszedł spokój.

Beata Barber: – Nie jest to „święty spokój”, bo problemów nie brakuje, ale wreszcie mamy doświadczenie, że nie jesteśmy z tym wszystkim sami. Bóg zbliżył nas bardzo do siebie samych. Mamy doświadczenie, że On nie spuszcza z nas oka. Pilnuje, troszczy się… Przy dwóch dorastających córkach staliśmy się też rodziną zastępczą dla Klaudii. Jestem pielęgniarką, od lat pracuję z niemowlętami… Wiem, że każde życie jest cudem. Im dłużej pracuję z noworodkami, tym bardziej jestem tego pewna. Każdy poród, w którym uczestniczyłam, był wydarzeniem mistycznym. Nie da się do tego przyzwyczaić, oswoić tej rzeczywistości. Każdy poród jest misterium… Widzisz, że wszystko jest w ręku Boga. Staż, profesjonalizm, umiejętności są ważne, ale nie najważniejsze. Przy każdym porodzie proszę Maryję o wstawiennictwo. O Jej obecność, przytulenie, opiekę. Robię to od czasu, gdy przeczytałam wspomnienia Stanisławy Leszczyńskiej, położnej w Auschwitz-Birkenau. Ona nie miała ani jednego nieudanego porodu, a przecież te dzieci rodziły się w koszmarnych warunkach, na drzwiach wyjętych z futryn. Jaki był jej sekret? Za każdym razem wzywała Maryję. Mówiła: „Przyjdź, choć w jednym pantofelku”. Ja też powierzam dzieciątko i rodziców Jezusowi.

Dziś świat segreguje ludzi na „udanych” i „nieudanych”. A mnie rodziny, które przyjmują chore dzieci, nawracają. Pracuję na patologii noworodków. Widzę tak trudne przypadki, że aż trudno o tym mówić. Pamiętam, jak w jednej z rodzin urodziło się drugie dziecko z zespołem Downa. Bardzo chorowało, miało infekcję zagrażającą życiu. Jego rodzice padli na kolana (dosłownie!) i zaczęli się modlić. A potem powiedzieli do nas: „To dziecko musi wyzdrowieć, nie ma innej opcji!”. I nagle zaczęło zdrowieć. W dniu wypisu maleństwa sześcioletnia siostrzyczka z zespołem Downa skakała, tańczyła wokół gondolki i składała rączki. Rodzice mieli łzy w oczach. Ja też. Mnie ci ludzie nawrócili… Miłość przemienia. To naprawdę nie jest żaden slogan. Przerobiłam to na własnej skórze…

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

TAGI| RODZINA

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg