– I tak to życie nam ucieka – Maria Krajewska mimochodem patrzy na zegarek na nadgarstku męża. Dostał go kilka lat temu od Wojciecha Kilara. I nosi, choć przedtem nie lubił zegarków. Ale nawet na nim nie można zatrzymać czasu.
„Pan Tadeusz” w aucie
Wojciech Krajewski urodził się w Krakowie, położonym na trasie ucieczki jego mamy ze Lwowa. Ojciec pochodził z Warszawy. Potem cała rodzina przeniosła się do Chorzowa. – Do dziś nie mogę pojąć, jak ci lwowiacy się tu wszyscy zeszli? – zastanawia się. – Dziadek miał we Lwowie potężną firmę kaletniczo-rymarską. Dostawał zamówienia od wojska i bardzo dobrze im się powodziło. Mama chodziła do dobrej szkoły zakonnej, umiała grać w tenisa i kochała muzykę. – Mam to po niej, że jak słucham jakiegoś pięknego wykonania, to płaczę – mówi Wojciech Krajewski.
– To ona mnie, jedynaka, nauczyła miłości. Można było iść do niej z każdym problemem, wypłakać jej się w ramię. Wychowała go sama, bo mąż Karol za działalność w AK przez 17 lat siedział w więzieniach w Katowicach, Wronkach i Strzelcach Opolskich. Dziadkowie z jego strony zginęli w obozach w Niemczech.
– Moja żona pochodzi z nie za bardzo bogatej rodziny, a było w ich domu czworo dzieci – opowiada. – Jej ojciec był dyrektorem rzeźni, ale uczciwym, więc się nie dorobił. Przyjechała do mnie z Poznania w samym płaszczu, z 1 zł 50 gr w kieszeni, biletem tramwajowym i pierzyną od babci w posagu – wspomina.
– Przed ślubem widzieliśmy się tylko kilka razy – mówi żona. – Dzieliło nas 350 km i mieliśmy tylko te listy. Nie wiem, jak to się stało, że nie bałam się, w jakie środowisko jadę tak daleko. Ślepo wierzyłam, że nie stanie mi się krzywda.
Ich ślub i skromne wesele odbyły się w styczniu 1967 w Poznaniu, gdzie Wojciech Krajewski przyjechał ze swoją mamą i świadkiem. W Chorzowie zamieszkali w przygotowanym przez niego pokoju z kuchnią. – To był bardzo szczęśliwy rok i osiem miesięcy – wspomina żona. – Urodził się nasz syn Mariusz. – Sama sobie dawała radę bez pomocy babci – dopowiada mąż. – Tyle że na początku potrafiła przypalić gotującą się wodę i to ja robiłem obiady. Ale z czasem nauczyła się świetnie gotować od mojej mamy, która pracowała w gastronomii.
– Po odchowaniu syna poszłam do pracy, kolejno w banku w Katowicach, w Chemicznych Zakładach Terenowych, w Spółdzielni Mieszkaniowej i w Spółdzielni Inwalidów – wylicza żona. – Odszedłem z liceum im. Słowackiego w Chorzowie przed maturą – włącza się mąż. – Zaraz po wojsku zacząłem pracować na taksówce i tak mi zleciało 45 lat. W szkole nudził go „Pan Tadeusz” Adama Mickiewicza, ale już jako dorosłego zafascynował, kiedy któregoś dnia usłyszał go w radiu. Zaczął go wtedy czytać, analizować i ma w domu jego kilka bibliofilskich egzemplarzy. Nawet podczas naszego spotkania pyta mnie, czy w „Panu Tadeuszu” jest też zima, i sam odpowiada, że widać ją na serwisie z porcelany.
Wydaje się, że to, że był taksówkarzem, że zna na pamięć prawie całą narodową epopeję i woził ją ze sobą w aucie, a na dodatek cechuje go wewnętrzna prawość, jaką mieli bohaterowie Mickiewicza, sprawiły, że przypadli sobie do gustu z Wojciechem Kilarem. – Zamówił mnie po raz pierwszy, żebym go zawiózł do salonu Forda po odbiór jego samochodu z naprawy – wspomina. – Potem już dzwonił tylko po mnie, aż koledzy z postoju byli niezadowoleni, że tak sobie mnie upodobał.
– Do pana Wojtka trudno się było dostać, nawet z sąsiadami nie utrzymywał kontaktów – wtrąca żona. – Najpierw mąż jeździł z nim na zakupy, a panią Basię woził do lekarza. Pan Wojtek bardzo lubił kupować takie małe rzeczy, np. latarkę, którą dało się zmieścić w dłoni. Bawił się nią jak dziecko. Z czasem mąż załatwiał każdą ich sprawę. – Pan Wojtek zawsze nas traktował z ogromnym szacunkiem – podkreśla Wojciech Krajewski. – Kiedy chciałem ich wieźć na Wigilię do siostry pani Basi w Katowicach, to mi zabronił, bo to święto, i uznał, że nie mogę pracować.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Praktyka ta m.in skutecznie leczy głębokie zranienia wewnętrzne spowodowane grzechem aborcji.