To ciekawe, że przeróżne żywoty świętych czasem wpadają nam w ręce… Nigdy przypadkiem. Zawsze po coś.
Od czasu do czasu dopada mnie kolejna fascynacja. Kolejnym świętym, błogosławionym czy sługą Bożym. Ziemskim bohaterem, który jest już w niebie. Zwykle wygląda to tak, że chociaż o danej postaci miałam jakąś tam wiedzę, nadchodzi moment, gdy znikoma wiedza przeradza się w pilne śledzenie świętego czy świętej, by ich poznać szerzej. Nie mam pojęcia, skąd przychodzi to zainteresowanie i po co. Może po to, by w świętej biografii, która czasem miała rysy mocno wywrotowe, odnaleźć radę i wskazówki dla swojego życia? Święty brat Albert. No niby wszystko o nim wiadomo: powstaniec, malarz, potem brat zakonny oddany najbiedniejszym. „Brat naszego Boga” – żeby zacytować klasyka. Jednak gdy biografię świętego zaczyna się poznawać na nowo i szerzej, okazuje się, że ma ona wcześniej niedostrzeżone wątki. Tak ważne obecnie, tak potrzebne we współczesnym życiu. I pytania się rodzą. Jak by żył taki brat Albert współcześnie? Tyle dzieł pomocowych wokół. Również prowadzonych przez Kościół. Czy brat Albert musiałby mówić o swojej pracy w mediach, by uzbierać odpowiednią sumę na żywność i mieszkanie dla swoich bezdomnych podopiecznych? Zgodziłby się na... wywiad? Czy niezależnie od wszystkich okoliczności działałby z dala od błysku fleszy. Po cichu. I czy w ogóle w obecnych czasach praca charytatywna, a jednocześnie przecież ewangeliczna, bez wsparcia mediów mogłaby mieć miejsce? Może brat Albert też by zbierał 1 proc. z podatku dla swoich najbiedniejszych… W końcu ta jego przemiana. Nieprawdopodobna wręcz. Z człowieka światowego, dziś powiedzielibyśmy: celebryty, przeobraził się w cichego, skromnego, „dobrego jak chleb” zakonnika. Nierealne w dzisiejszym świecie? A może właśnie i takie przemiany się dzieją? Chociaż oczywiście może nie tak spektakularne, bo przecież i rzeczywistość wokół się zmienia. To ciekawe, że przeróżne żywoty świętych czasem wpadają nam w ręce... Nigdy jednak przypadkiem. Zawsze po coś. Dobrze jednak odczytywać je nie jako prehistoryczne zapisy o dawno wymarłych gatunkach dobrych ludzi, lecz jako opisy drogi całkiem realnych ludzi. Którzy (choć już nie żyją) zmagali się z duchem, materią, problemami, grzechami. Innymi ludźmi. Ale jednak im się udało. Wygrali niebo.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Praktyka ta m.in skutecznie leczy głębokie zranienia wewnętrzne spowodowane grzechem aborcji.