Bóg wyciągnął mnie z in vitro

Jakub Szymczuk /foto gość

– 27 stycznia 2012 roku o godz. 19 spotkałem Jezusa. Potem rzuciłem in vitro – mówi Jacek Szulc, do niedawna lekarz jednej z największych klinik in vitro w Polsce w rozmowie z Joanną Bątkiewicz-Brożek


Czyli tylko oczami wiary można zobaczyć prawdę o in vitro?


Tylko przez spotkanie z Bogiem. Żywym Bogiem. On wtedy zaczyna zdejmować człowiekowi zasłonę. I pokazuje, w którym momencie co się dzieje. Od wyboru komórek do zapłodnienia. Patrzyłem na ludzi, którzy mieli świetne wyniki badań, a byli po piątym i dwudziestym in vitro. I żadnych skutków. Czemu? Zobaczyłem nagle, że to nie zależy od człowieka, od naszych starań.


Przecież w programie in vitro to człowiek wybiera plemnik i komórkę jajową. Zwolennicy dodają, że gdyby Bóg nie pozwalał na in vitro, te połączone komórki nie dałyby życia.


Bóg jest wierny Swojemu słowu. Jeśli plemnik łączy się z komórką, nawet pod mikroskopem, to pojawia się życie. Taki mechanizm zaprogramował Stwórca. Ale jeśli zaczynamy robić to naszymi rękami, to Go, przepraszam za słowo – gwałcimy. Bóg w swojej miłości dał nam też wolność i szanuje nasze decyzje.


Nie miał Pan wcześniej tej świadomości?


Skąd! Powtórzę, tylko oczami wiary można to zobaczyć. I cały szpaler dramatów w programie in vitro.


Jakich?


Mrożenie człowieka. To jest proces fizyczny i on niszczy istotę ludzką. Nasze ciało składa się w 70 procentach z wody. A poczęty ludzki zarodek ma tej wody ponad 90 proc. Wielokrotnie widziałem zarodki po rozmrożeniu. Nie były w stanie podjąć dalszego życia, widziałem, jak umierały. Bo zostały poddane brutalnej ingerencji człowieka. Lekarze mówią, że mają świetne metody mrożenia i rozmrażania, czyli kriokonserwacji. No przecież jeśli w ciągu sekundy zanurza się ludzki zarodek w minus 196 stopniach, to czy to może być dobre?! 


Tylko że nie trzeba być oświeconym, żeby to rozumieć. 


W zasadzie tak. Jest tylko kłopot: ludzie przychodzą do kliniki in vitro z pomysłem: my chcemy być w ciąży. Tylko co dalej? Nie myślą, z czym to się wiąże. 


Mają przed sobą lekarza, który powinien im to powiedzieć.


Mówi, może nie tak obrazowo. 


A na przykład o ryzyku zabicia dziecka w czasie transferu do organizmu matki też mówi?


To jest odległy etap od wejścia do kliniki. Dzisiaj widzę to inaczej. Widzę, jak bardzo lekarz stoi na krawędzi, kiedy podaje „wyhodowany” zarodek do jamy macicy kobiety. Robi się to specjalnym cewnikiem. I bywa, że zarodek przykleja się do końcówki cewnika, którym lekarz musi dotrzeć głęboko do macicy. I albo z tym cewnikiem wyjmuje się go na zewnątrz, albo znajduje się go później gdzieś w szyjce macicy lub w pochwie. 


Martwego.


Martwego. 

Miał Pan przypadki nieudanych transferów?


Miałem, i to niejeden.


I jak reagowały pacjentki, matki?


„Próbujemy dalej, następny”. Był też płacz.


Czyli świadomość, że straciła dziecko, w tym momencie też była?


Różnie. Choć nikt nie używa takiego języka, który obrazowo uświadamiałby, że chodzi nam tu o dzieci. Nikomu nie zależy na sentymentalizmie w gabinetach, bo byłoby wtedy bardzo ciężko. Byłem świadkiem sytuacji, kiedy proponowało się pacjentce ponowne stymulacje jajeczkowania, mimo że z pierwszej stymulacji otrzymano kilka zarodków i poddano je kriokonserwacji. Stwierdzaliśmy, że skoro nie dochodzi do ciąży u tej pary, to oznacza, że seria zarodków, które już wyhodowaliśmy, jest słaba. Co więc robimy? Nowe. A co z tymi, które już są? Dzisiaj dopiero męczy mnie to pytanie. W naszej kulturze istnieje model dwa plus jeden lub dwa, najwyżej trzy. A pary zgłaszające się do klinik in vitro muszą zgodzić się na poczęcie przynajmniej sześciorga dzieci. Pięcioro mrożą. Często, gdy pojawi się ciąża z jednego zarodka, nie wracają po resztę. 


«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | » | »»

TAGI| RODZINA

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg