– 27 stycznia 2012 roku o godz. 19 spotkałem Jezusa. Potem rzuciłem in vitro – mówi Jacek Szulc, do niedawna lekarz jednej z największych klinik in vitro w Polsce w rozmowie z Joanną Bątkiewicz-Brożek
A syn i żona?
Syn najpierw manifestował swoją odmienność. Wpatrzony w komórkę. Jak wszyscy klękali, on wstawał itd. Ale po tej modlitwie, kiedy wyszliśmy z hali, w samochodzie powiedziałem do żony: „Cieszę się, że tu jesteśmy”. A syn wypalił: „Ja też się cieszę!”. Zdębieliśmy.
O apostazji nie było już mowy?
Zaczął wylewać z siebie potok słów. Jak bardzo pragnie założyć rodzinę, mieć pięcioro dzieci – a przedtem zastrzegał się, że nigdy. Na ołtarzu zostawił intencję: o dobrą żonę. Po kilku miesiącach się spotkali. I teraz są szczęśliwym małżeństwem. Widziała pani film pt. „Truman show”? Bo to się wtedy w mojej rodzinie wydarzyło. Wszystko zmieniło się o 180 stopni. I nie da się tego wytłumaczyć racjonalnie. Nawróciło się w naszej rodzinie i wśród znajomych 120 osób!
No to dostaliście wielką łaskę! Wrócił Pan do kliniki?
Rano w poniedziałek usiadłem w pracy z burzą w sercu. Ta burza trwała aż dziesięć miesięcy. Były chwile, że chciałem wszystko rzucić. Powstrzymywała mnie żona, bo mieliśmy kredyty, zobowiązania prawne. Zacząłem rezygnować z różnych procedur, z inseminacji, z transferów zarodków do jamy macicy.
Dr Wasilewski rzucił od razu tę pracę.
U mnie to był proces. Chciałem też zrozumieć, dlaczego Kościół mówi, że in vitro jest złe. Zacząłem więc szukać. Ale żaden kapłan nie potrafił mi tego wytłumaczyć.
A co Panu mówili?
Że zabija się dzieci. Mówiłem wtedy: nie zabija się, tylko one obumierają. Przewertowałem portale katolickie, dotarłem nawet do stron watykańskich. Przeczytałem encyklikę Jana Pawła II „Evangelium vitae”, instrukcję Kongregacji Nauki Wiary „Dignitas personae”.
Podziałało?
Uderzyło mnie, że Kościół już sam fakt brania udziału w programie in vitro uważa za zło moralne.
Bo pierwsze przykazanie jest tu łamane.
Właśnie, a potem dotarło do mnie, że także piąte. Pan Bóg mi to pokazywał powoli.
Jak?
Tak jakby mi ktoś podświetlał momenty, w których jest duże prawdopodobieństwo, że niszczymy życie. Nigdy nie byłem zwolennikiem ani aborcji, ani wkładek domacicznych, ani środków wczesnoporonnych. Antykoncepcję przepisywałem, bo to „medycyna XXI wieku”. Ale przez światło, które przyszło, nabrałem przekonania, że nie zrobię już niczego, co by zaszkodziło najmniejszemu człowiekowi.
„Człowiekowi” – mówi Pan. Wcześniej był tylko „zarodek”?
W tym tkwi sedno, w nazewnictwie. Lekarz wchodzi w rutynę. Bardziej koncentruje się na ludziach, którzy wchodzą do gabinetu, niż na tych, których widzi pod mikroskopem.
Zapytałam kiedyś w klinice in vitro panią embriolog, „co” nosi w brzuchu. Była w ciąży i wykonywała zapłodnienia in vitro dla innych. Mówiła o zarodkach i ich hodowli. Nie użyła słowa „dziecko”. Odpowiedziała mi: „Dziecko będzie, jak się urodzi”.
No, takie jest myślenie w klinikach in vitro. To nieuświadomiony mechanizm obronny.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |