publikacja 23.04.2016 06:00
Wiki ma 11 lat. Czeka na dom. Jeśli go nie znajdzie – zamieszka w domu pomocy społecznej. Ale dzieci takich jak Wiki jest więcej...
Co z tymi adopcjami?
Dlaczego tak trudno o znalezienie domu dla niepełnosprawnych dzieci? Odpowiedź jest dramatycznie prosta: przy adopcji pełnej pomoc państwa w utrzymaniu dziecka niepełnosprawnego jest minimalna. Niewystarczająca po prostu, zważywszy, że jedno z rodziców często musi przestać pracować zawodowo. Potencjalni chętni rodzice boją się trudności finansowych. Boją się, że przyjmując dziecko chore, nie będą w stanie zapewnić godziwego bytu całej rodzinie. Również przeraża ich niekiedy, i słusznie, „polska ścieżka zdrowia” związana ze służbą medyczną. A przecież dziecko niepełnosprawne wymaga opieki specjalistów, ciągłej (często nierefundowanej) rehabilitacji.
Czy Wiki znajdzie prawdziwy dom? Jej opiekunki, pani Kinga i Monika, nie tracą nadziei
jakub szymczuk /foto ogść
Aby adopcji dzieci niepełnosprawnych było więcej, po prostu konieczne są szerokie zmiany systemowe. W obecnej sytuacji trudno dziwić się rodzinom, że boją się przyjmować do siebie chore dzieci. Mimo że wiele osób (wiem to) bardzo by chciało. W Domu im. Korczaka opiekunki i wolontariuszki przytulają, „miziają”, głaszczą swoich małych podopiecznych. Są wśród dzieci wciąż obecne.
– Gdy któraś „ciocia” idzie na zwolnienie, dzieci czekają, tęsknią, pytają – mówi Monika Ciąćka. – Wzrusza to nas i uskrzydla do dalszej pracy. Kochamy je po prostu. I dlatego dzieci niemal nie mają oznak choroby sierocej. A przynajmniej jest ona zniwelowana do minimum.
– Ale oczywiście istnieje! Nie ma możliwości, by dzieci mieszkające w ośrodku były jej całkowicie pozbawione. Bywa, że świetnie funkcjonują w dzień, są radosne i pełne energii, ale w nocy wołają mamę i tatę. I bujają się w charakterystyczny sposób – mówi ze smutkiem pani Monika. – W nocy wychodzą ich najskrytsze pragnienia i potrzeby...
Wiktoria wraca do swojej grupy. Wiezie tym swoim kolegom urwisom cukierki, które dostała od wychowawczyń.