– Na jednej ze spowiedzi ksiądz zadał mi pytanie: „Chcesz wygrać czy przegrać swoje życie?”. I dał mi telefon do ks. Bogdana. Chciałabym, żeby każdy ksiądz wiedział, gdzie odsyłać takich ludzi jak my – mówi Agnieszka, jedna z uczestniczek grupy Al-Anon.
Są w różnym wieku. Wszystkie wydają się spokojne, zrównoważone, zadbane. Na pierwszy rzut oka nie można rozpoznać, że niosą w sobie jakiekolwiek problemy. Kiedy jednak słuchają tej, która właśnie przemawia, w ich oczach widać głębokie zrozumienie. Czasem na potwierdzenie kiwają głowami, innym razem wybuchają śmiechem, w którym nie ma odrobiny szyderstwa. Tak, jakby słuchały opowieści o własnym życiu. Mimo że ich wykształcenie i historie życia są zupełnie różne, łączy je jedno – wszystkie doświadczyły piętna rodzin alkoholowych.
Na pomoc mężowi
Nina ma 55 lat. – Kiedy 20 lat temu trafiłam do grupy, właściwie szukałam pomocy dla męża. Zmarł dwa lata później, ale ja przychodzę tu nadal. Dzięki grupie i stałemu spowiednikowi odnalazłam siebie – wyznaje. Sama wychowała się w rodzinie alkoholowej. – Początkowo w ogóle nie zdawałam sobie sprawy z problemu. Jednak już jako dziewczyna wiedziałam, że nie chcę stworzyć takiego domu, jaki dali mi rodzice – opowiada Nina. – To prawda, ubrana byłam. Dostałam wykształcenie. Ale nie dostałam miłości, akceptacji, rozmowy. Tata mnie nie przytulał. Nie było rozmów na trudne tematy.
Miłości postanowiłam szukać w drugim człowieku. Znalazłam męża. To, że w domu nie otrzymałam miłości, spowodowało, że jeszcze bardziej tej miłości oczekiwałam – mówi. On także pochodził z rodziny, w której się piło. Już przed ślubem widziała, że nadużywa alkoholu. Myślała jednak, że jej miłość go odmieni. – Zawsze byłam nieśmiała. Miałam niskie poczucie wartości. A tu nagle – wow! Przystojny chłopak zwrócił na mnie uwagę. Powiedział, że jestem ładna. Że akceptuje mnie taką, jaka jestem – wspomina. – Dzisiaj już wiem, że gdybym wówczas umiała wyrażać uczucia, gdybym znała swoją wartość jako kobiety, nie powieliłabym wzorca, jaki wyniosłam z domu.
Z czasem zaczęły się problemy. On pił coraz więcej, ona powtarzała zachowania wyniesione z domu. Krzyczała, gderała... Kiedy, drżąc, szła na pierwszą rozmowę do ks. Bogdana, chciała tylko, by jej dom w jednej chwili stał się tym wymarzonym. Stało się jednak inaczej.
– Zaczęłam odkrywać siebie. Kiedy zmarł mój mąż, wydawało się, że jego śmierć w pewien sposób kończy problemy. Ale dalej byłam smutna, niezadowolona... Płakałam, krzyczałam... – mówi Nina. Po śmierci męża, już bez strachu, przyszła po pomoc. – W rozmowach i spowiedziach, kiedy zaczęłam wyrzucać to, co się we mnie nawarstwiało w dzieciństwie i wieku młodzieńczym, zaczęłam powoli powracać i otwierać się na nowe rzeczy. Odkrywałam siebie, swoją wartość, swoją kobiecość, swoją godność. Przez te 20 lat wyzbywałam się lęku i zazdrości – mówi. Dodaje, że nigdy nie zazdrościła innym pieniędzy czy pozycji. Brakowało jej jedynie miłości i akceptacji.
Dzisiaj przebaczyła swoim rodzicom. Zarówno mamie, jak i ojcu. – Najtrudniej było przebaczyć mamie. Tata po prostu kładł się i zasypiał. Ona zawsze mówiła do mnie: „nie umiesz”, „nie potrafisz”, „jesteś sierota”. Podcinała mi skrzydła. Ale z perspektywy lat mogę powiedzieć nawet, że dziękuję Bogu za mojego męża. Gdyby nie on, nie trafiłabym na grupę. Nigdy nie byłabym wolną osobą. To, co było przekleństwem, stało się łaską i błogosławieństwem – zauważa.
Skończyła studia. Z pielęgniarki stała się katechetką. Ostatnio usłyszała od swoich dorosłych synów: „Mamo! Nie wiesz, jak bardzo jesteśmy z ciebie dumni!”. Cieszy się, bo wie, ile kosztowało ją łączenie miłości z konsekwencją w wychowaniu. Zaznacza, że tej trudnej sztuki uczyła się właśnie podczas spotkań grupy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |