Gdyby Ania i Marcin posłuchali lekarza, który w 6. tygodniu ciąży zdiagnozował poronienie, nie trzymaliby dziś w ramionach swojej córeczki.
Lekarz po stwierdzeniu, że „dziecka nie ma”, zaproponował też, by Ania została na obserwację i na – jak powiedział – „wyczyszczenie pozostałości po dziecku”. Lecz ona – jak to matka – zaufała kobiecej intuicji i ze szpitala uciekła. Dwa dni później poszła do lekarki, która prowadziła jej dwie poprzednie ciąże. – Szłam z nastawieniem, że dostanę skierowanie na zabieg, jeśli w brzuchu jeszcze coś zostało. Jednocześnie miałam w sercu nadzieję na cud – wspomina. Lekarka długo ją badała, aż w końcu powiedziała: „Jest dzieciątko!”. Wielka radość mieszała się z ogromnym strachem, bo obok dziecka na obrazie USG widoczny był też krwiak, kilka razy większy od maleństwa. Był i drugi problem – serce dziecka nie biło. Zapadła decyzja, żeby poczekać jeszcze tydzień. Wtedy okazało się, że serce bije. To był początek walki o nowe życie.
7 łask w Roku Miłosierdzia
– Gdybym miał wskazać moment z całego życia, w którym modliłem się najmocniej, to był to właśnie wieczór po „poronieniu”. Nigdy tak się nie darłem na Boga. Krzyczałem, że dał nam nadzieję na to dziecko, a teraz je zabrał i że uwierzyłem już, iż po raz trzeci będę ojcem. A On słuchał tego cierpliwie i wlewał mi w serce spokój oraz nadzieję – mówi Marcin, mąż Ani. Kiedy dwa dni później okazało się, że dziecko jest, zrozumiał ważną rzecz. – Skoro Bóg dopuścił do tego, że ono przeżyło, to wiedziałem, że dalej też będzie przy nas, cokolwiek się stanie. Bo skoro zwrócił nam dziecko, to drugi raz już go nie zabierze. Ta myśl dawała nam siłę w momentach, w których wydawało się, że jednak Magdę tracimy – wyznaje dodając, że w Roku Miłosierdzia razem z żoną przynajmniej 7 razy doświadczyli działania Bożego miłosierdzia.
– Życzymy każdemu, aby doświadczył takiej łaski, która pomaga pokonać wszelkie trudności. Haczyk tkwi jednak w tym, że najpierw trzeba przyjąć to, co Bóg nam daje. Ale spokojnie! Jeśli daje dużo trudnych spraw, to daje też wystarczająco dużo sił, aby – razem z Nim – się z tym zmierzyć – tłumaczy.
Często też Pan Bóg przygotowuje ludzi na to, co dopiero ma się wydarzyć.
– Ania znalazła kiedyś w internecie „Dobranocki”, czyli cykl krótkich konferencji o. Adama Szustaka – bajek z morałem. Kilka dni przed fałszywą diagnozą słuchaliśmy kolejnej, zatytułowanej „Nieszczęście”. Puenta jest prosta: nigdy nie wiemy, czy to, co uważamy za nieszczęście, rzeczywiście nim jest. I czy to, co wydaje się szczęściem, naprawdę nam szczęście daje. To wie tylko Pan, który z największego smutku potrafi wyprowadzić dobro. Gdy tego słuchałem, miałem wrażenie, jakby to On sam mówił do mnie, siedząc obok na fotelu. Wkrótce te słowa stały mi się bardzo potrzebne – opowiada Marcin. Lawina nieszczęść, z jaką przyszło się zmierzyć Ani i Marcinowi, była bowiem potężna. Dziś mówią jednak zgodnie, że wszystko to stało się błogosławieństwem dla ich rodziny, a czas walki o życie dziecka był czasem danym im przez Pana po to, by na nowo się do siebie zbliżyli.
– W poprzednim roku bardzo skupiliśmy się na pracy i wykańczaniu domu, gdy przeprowadziliśmy się z Krakowa w okolice Niepołomic. Bywało tak, że przez cały tydzień tylko się mijaliśmy. Nie było czasu na rozmowę i oddaliliśmy się od siebie. I nagle zderzyliśmy się z sytuacją po ludzku bez wyjścia, w której jedynym ratunkiem była modlitwa i wiara w Boże miłosierdzie – mówią zgodnie. – Czasem Bóg musi zadziałać brutalnie, dając człowiekowi „po głowie”, bo gdy działa delikatnie, to udajemy, że Go nie słyszymy. Dlatego wiem, że gdyby Magda urodziła się bez komplikacji, w podręcznikowym terminie, to pewnie nic by to w nas nie zmieniło. A zmieniło się dużo – dodaje Marcin.
Magda urodziła się w 26. tygodniu ciąży, jako skrajny wcześniak. Ważyła zaledwie 825 gramów i miała 31 cm wzrostu. Dziś ma prawie 6 miesięcy, choć powinna mieć 3. Ale po kolei.
Płód czy dziecko?
Wraz z radosną informacją, że serce maleństwa bije, małżonkowie dostali też realną ocenę sytuacji: krwiak może się wchłonąć i wszystko będzie dobrze, albo za jakiś czas znowu zacznie się krwawienie i wtedy już dziecko nie będzie miało szans. – Od razu wszystko zawierzyliśmy Bogu i Maryi, a o wstawiennictwo prosiliśmy też św. Dominika. Jego pasek towarzyszył mi aż do końca. Zaczęliśmy też odmawiać Nowennę Pompejańską, zwaną modlitwą nie do odparcia. Pierwszą – w intencji zdrowia naszego dziecka, żeby nie było zagrożone. Drugą, mając dwóch synów, odmawialiśmy prosząc, by teraz była dziewczynka – opowiada Ania. W dniu, w którym kończyli tę nowennę, okazało się, że rzeczywiście spodziewają się córeczki.
– Duch Święty natchnął nas wtedy, by kolejną nowennę odmawiać w nieco innych intencjach. Pomyślałem, że ja teraz będę się modlił za żonę, a Ania zaczęła prosić, by Magda urodziła się w najlepszym dla niej momencie, bo było jasne, że nie będzie 40-tygodniowym dzieckiem – mówi Marcin.
Dwa tygodnie później znów zaczęło się krwawienie. Odchodziły też wody płodowe, gęste i krwiste. Był 20. tydzień ciąży. – Od tego momentu leżałam już plackiem, nawet pójście do toalety było zakazane. Dwa tygodnie spędziłam w Szpitalu im. Żeromskiego. Potem przewieziono mnie do Szpitala Uniwersyteckiego i razem z Madzią walczyłyśmy o każdy kolejny dzień – wspomina Ania. Wtedy już i jej życie było zagrożone. – Nie myślałam jednak o sobie, tylko o dziecku i synach czekających na nas w domu. Jedyne, co można było zrobić, to czekać i modlić się – dodaje. Medycyna jest bowiem bezlitosna. Do 22. tygodnia ciąży mówi o „płodzie”. Od 23. tygodnia płód staje się dzieckiem, które da się uratować, choć tak naprawdę, ratowane są i mniejsze dzieci. Dużo jednak zależy od dobrej woli lekarzy.
– Wiedziałam, że rokowania są złe, a przez brak wód płodowych płuca Magdy nie rozwijają się, jak trzeba. Od 24. tygodnia można było podać mi sterydy, które miały w tym pomóc. Odhaczałam więc każdą dobę – mówi. Z czasem pojawił się kolejny krwiak, który mógł sprawić, że odklei się łożysko, dziecko umrze i nie wiadomo, co będzie z matką. Spełnione były więc wszystkie warunki do tego, by dziecko „usunąć”. W związku z tym Ania dostała do podpisania pismo, że zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji. Ona jednak dalej czekała i modliła się. Cały czas trwał też modlitewny szturm do nieba rodziny, przyjaciół, znajomych, zaprzyjaźnionych księży, którzy odprawiali Msze św. i wspólnot, do których dotarła wiadomość.
– Bardzo potrzebowaliśmy takiego wsparcia, dlatego dzieliliśmy się wszystkim na Facebooku. Odzew był niesamowity – mówi Marcin. W końcu nadszedł 21 kwietnia.
Dwa uratowane życia
Badanie robione kilka dni wcześniej pokazało, że krwiak się wchłonął. Ania zaczęła jednak krwawić „żywą krwią”. Ostatniego dnia czuła, że dzieje się coś złego. Pod ręką miała już dokumenty. W końcu, widząc, że krwawienie się nasila, zadzwoniła po pielęgniarkę, a ona – po lekarkę. – Podczas USG nic nie mówiła, tylko wezwała drugą lekarkę, która rzuciła okiem na obraz i zdecydowała, że biegniemy na salę operacyjną. Łożysko się odkleiło, zaczął się krwotok. Madzia urodziła się o 19.50. Modlitwy zostały wysłuchane: to był najlepszy moment i dla niej, i dla mnie. Lekarze uratowali wtedy dwa życia – przyznaje Ania. Pępowina była już bowiem cienka i zielona, a dziecko – coraz bardziej niedotlenione.
Po cesarskim cięciu Magda długo była reanimowana. Przeszła wylew do mózgu drugiego stopnia (odwracalny, dziś w mózgu nie ma już zmian), miała problem z oddychaniem, nadciśnienie płucne, dysplazję oskrzelowo-płucną, niedokrwistość, niedomknięty przewód tętniczy Botalla i cały zestaw schorzeń przypisanych wcześniakom. Na OIOM była podpięta do 10 pomp, wśród których ledwo było ją widać.
– Dopiero w drugiej dobie zaczęły pracować nerki. Magda przeszła też zapalenie płuc, 4 razy miała przetaczaną krew, a w 13. dobie pojawiła się sepsa. Na szczęście reagowała na wszystkie leki i zaskakiwała lekarzy tym, jak bardzo chce żyć – opowiada Ania.
– Gdy 20 lipca odbieraliśmy wypis ze szpitala, byliśmy jak w innej bajce. Madzia rozwijała się tak, jakby krok po kroku realizowała jakiś odgórny plan. Jest też szansa, że po wcześniactwie nie będzie żadnego śladu. Ale jak mogło być inaczej, skoro w dniu, gdy przyszła informacja o sepsie, dostałem esemesa, że modli się za nas 1000 osób? – mówi Marcin. A modlili się nawet ci, którzy do tej pory byli nieco dalej od Boga i Kościoła.
W całej walce o Magdę jej rodzice przekonali się też, ile waży życie. Najczęściej ratuje się dzieci mające ok. 800 gramów, a przy sprzyjających okolicznościach – 500 gramów. Gdy Ania trafiła na patologię ciąży, Magda miała zaledwie 370 gramów, jednak Ania i Marcin od samego początku, gdy dziecko było ledwo widoczną na USG kruszynką, postawili wszystko na jedną kartę.
– Dla nas każde dziecko jest cudem, a ona nawet podwójnym – mówią. Ania: – W szpitalu byłam w Wielkim Poście i podczas Wielkanocy. To były najcięższe rekolekcje w moim życiu i najtrudniejsza Droga Krzyżowa. Po prostu: trzeba było wziąć krzyż i się do niego przytulić. Wiem, że bez Bożej pomocy i bez wsparcia męża, bliskich i wszystkich, którzy byli przy nas, nie dałabym rady.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |