Magda i Piotr poznali się... na Pasterce. Później wszystko potoczyło się w ich życiu lawinowo. Z wielkiej miłości po roku przyszedł czas na ślub i pierwsze dziecko. Dziś są małżeństwem z 15-letnim stażem i piątką dzieci.
Jeśli ktoś chce używać sportów ekstremalnych, niech założy sobie dużą rodzinę, powiedział kiedyś Robert Friedrich, założyciel zespołu dziecięcego Arka Noego. I tak rzeczywiście jest – potwierdzają państwo Poryzińscy z Płońska.
Prosty rachunek otwarcia
Gdy Magda i Piotr zdecydowali, że się pobiorą, zaczęli planować, gdzie zamieszkają i co będą robić. Ale najpierw była decyzja, potem plany. Nie było czasu na pisanie scenariuszy na całe życie i filozoficzne gdybanie. Wystarczyło zaufanie do siebie nawzajem, miłość i otwartość na przyjęcie życia. – Nie układaliśmy sobie schematów: najpierw to, potem tamto, a później dzieci. One przychodziły i w tym szukaliśmy radości – mówi Piotr.
Jak stwierdzają zgodnie, kamieniem milowym, który ich umacnia, są dzieci. – Każde kolejne dziecko, które się pojawiało, umacniało nas w miłości. To była lawina miłości i obowiązków, która na nas spadła, ale też nas uratowała. Nasze narzeczeństwo było burzliwe i szybkie. Trwało rok, a potem ślub i pierwsze dziecko, niebawem kolejne. I tak naprawdę kolejne dzieci zaczęły nas jeszcze bardziej scalać – twierdzi Magda. – Coraz lepiej się poznawaliśmy, a ja coraz bardziej doświadczałem, że moja żona staje się dla mnie prawdziwym przyjacielem. Na rekolekcjach dla małżeństw uświadomiłem sobie, że w chwili zawarcia sakramentu małżeństwa podjęliśmy decyzję, że razem chcemy być zbawieni. A ponieważ idziemy w tym samym kierunku, mamy robić wszystko jak najlepiej, i dzieci wychować, i dać im dobry przykład – dodaje Piotr.
– Historia z Franiem otworzyła nam oczy. Mieliśmy czwórkę zdrowych dzieci, a nagle z najmłodszym coś się zaczęło dziać. Kiedyś znaleźliśmy się z nim na pogotowiu i gdy lekarze ratowali jego życie, my żarliwie modliliśmy się. Tamta chwila nauczyła nas pokory, bo zrozumieliśmy, że nie jesteśmy ekspertami od rodziny i wychowania – dodają Magda i Piotr.
Wiele zawdzięczają spotkaniom i rekolekcjom dla małżeństw, w których od lat uczestniczą. – Z każdego dziecka gdzieś wewnętrznie czułam wielką radość – mówi Magda. – Ale miałam też świadomość, że środowisko z rezerwą odnosi się do rodzin wielodzietnych. Ciężko mi było pod tym względem, że ludzie może będą mnie krytykować za kolejną ciążę. Ktoś zapytał nas wprost: „Nie wiecie, do czego służy antykoncepcja czy prezerwatywa? Nie wiecie, co z tym zrobić?” – dodaje Magda. Dzieci rodziły się zdrowe, piękne i wszystko szło w dobrym kierunku, z widocznym Bożym błogosławieństwem. – A jednak jesteśmy i chcemy pokazać, że jesteśmy normalną i bardzo udaną rodziną, dobrze ubrani, uśmiechnięci, zaradni w pracy, uczący się, mający czas na wspólne wakacje, obecni w Kościele, zaangażowani w pielgrzymkę – wyliczają państwo Poryzińscy.
Gramy do jednej bramki
– O tyle łatwiej, że nie mamy tylko 15-latka i 3-latka, ale są też dzieci pomiędzy nimi, które „wyrównują” to wszystko – stwierdzają małżonkowie. – Kiedy widzimy, że najstarszego syna coś gryzie i że jest nerwowy, to wiemy, że musimy o czymś porozmawiać – mówi Magda. Piotr stawia granice, a Magda przystaje na kompromisy. – Razem się uzupełniamy. Mamy tę świadomość, że idziemy w tym samym kierunku. Gramy razem do jednej bramki. Ja wiem, że mam być tym ostrzejszym, bardziej wymagającym, a Magda ma być tą spokojniejszą i łagodniejszą – stwierdza Piotr.
Najwięcej czasu potrzeba na rozmowę z najstarszym synem. – Szymon najlepiej nas rozszyfrował, to młody człowiek ze swoim doświadczeniem i racjami, więc rozmawiamy z nim na poziomie dorosłego mężczyzny. Najgorsze jest kłamstwo, bo ono burzy partnerstwo, a największą przegraną byłaby utrata zaufania. Myślę, że w wychowaniu dorastającego dziecka chodzi o spotkanie na płaszczyźnie partnerskiej, ale z miłością i szacunkiem. Choć nie zawsze jest kolorowo – przyznaje Piotr.
A gdy dziecku jest trudno wytłumaczyć, że nie może mieć tej samej rzeczy, co kolega? – To jest walka na argumenty... Myślę, że niekiedy dzieci nie doceniają tego, co mają i co staramy się im dać. Dopiero z czasem zapewne to w nich zaowocuje – uważa Magda.
Wychowują dzieci przez wspólne pasje i zainteresowania. Obowiązkowy jest wyjazd rodzinny w wakacje, szczególne są ich niedzielne spotkania i zajęcia. – Często w niedziele tak organizujemy nasz czas, aby usiąść razem do gry planszowej. Ponieważ rodzicom prowadzącym firmę gastronomiczną jest trudno usiąść razem do stołu, pilnują jednak niedzielnych wspólnych śniadań. – Udało się nam to utrzymać i stało się już rytuałem. Wspólnie je przygotowujemy, nakrywamy do stołu, tak by było ono jak najbardziej uroczyste. Zawsze jedno z dzieci czyta fragment Pisma Świętego, a potem wspólnie się modlimy. To jest taka nasza rodzinna tradycja – dodają małżonkowie.
Pielgrzymkowy bakcyl
Od niemal 20 lat Piotr chodzi z pielgrzymką na Jasną Górę. Potem zaczął wędrować z Magdą. Z czasem wyruszyli z pierwszym dzieckiem, potem kolejnym. Do prowadzenia pielgrzymkowej kuchni zaprosił ich ks. przewodnik Jacek Prusiński. – Wiedział, że jesteśmy związani z gastronomią. Przyjechał do nas i zapytał, czy nie chcielibyśmy pomóc – wspominają.
– Dla mnie to było trudne. Nie czułam się na siłach, aby dla takiej rzeszy pielgrzymów przygotowywać posiłek. Co roku obiecuję sobie, że to ostatni raz. Ale kiedy przychodzi lato, szczególnie początek czerwca, znowu wracają te myśli, że w sierpniu będzie kolejna pielgrzymka. To taka pielgrzymkowa choroba – mówi z uśmiechem Magda.
Od trzech lat na szlaku na Jasną Górę towarzyszą im dzieci. – Pierwszy rok był dla nas trudny. Czwórka dzieci była wciąż mała, Franiu miał zaledwie roczek i był karmiony piersią. Ale mimo trudności, rodzina nasza szła i idzie wciąż, dzięki Bogu – śmieje się Magda.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |