Miały urodzić kalekie dzieci, mogły stracić zdrowie, umrzeć podczas ciąży lub porodu. Wytrzymały presję lekarzy i własnego lęku. Dzięki szaleństwie miłości.
W 2004 r., kiedy Maja, matka półtorarocznych bliźniąt, zaszła w ciążę, czuła się źle, dokuczał jej ból kręgosłupa i wyczuwała jakąś zmianę nad żebrami. W trzecim miesiącu ciąży zasłabła. Po badaniach okazało się, że na nerce wyrosła duża narośl, ale urolog przekonywał, że nowotwór nie zdarza się u tak młodych kobiet, w dodatku w ciąży. Męża Mai ta diagnoza nie uspokoiła – naciskał, żeby potwierdzić ją u innych lekarzy. Kolejne rozpoznanie ścięło ich z nóg: 90 proc. tego typu zmian jest złośliwych.
„Jutro się pani stawia w szpitalu, usuwamy ciążę, biopsja, operacja” – usłyszeli rodzice. Zabicia dziecka w ogóle nie brali pod uwagę, zaczęli więc szukać informacji i lekarzy, którzy podjęliby się zoperować ciężarną pacjentkę. Operacja była wielogodzinna i niezwykle trudna, wykonana bez wcześniejszych badań radiologicznych, których zaniechano ze względu na dobro nienarodzonego dziecka. Ale była zbawienna. Pod, jak się okazało, niegroźną naroślą, schował się spory guz nowotworowy, niezwykle paskudny, który rozwija się cichcem i szybko zabija. U Mai dawał niepokojące objawy ze względu na ciążę – to uratowało jej życie. Bez jego usunięcia nie dożyłaby porodu.
Przypadek Mai był pierwszy i wytyczył procedury leczenia tego typu nowotworu u ciężarnych kobiet. Potem z powodzeniem zastosowano je u dwóch innych chorych na raka mam. A Maja? Donosiła ciążę i urodziła zdrową Joasię, a po niej jeszcze czworo dzieci. Jest jedną z 27 bohaterek książki Marty Dzbeńskiej-Karpińskiej pt. „Matki. Mężne czy szalone?”. Bohaterek w pełnym tego słowa znaczeniu.
To opowieść o kobietach, które mimo swojej choroby czy niepełnosprawności zaryzykowały i zaszły w ciążę albo przyjęły niespodziewany dar macierzyństwa z pełną otwartością. Bardziej od swojego zdrowia ceniły życie noszonych pod sercem dzieci. To historia matek, które będąc w ciąży, niespodziewanie poważnie zachorowały i stanęły przed decyzją o podjęciu leczenia, mogącego zaszkodzić dziecku lub nawet – jak Maja – usłyszały, że powinny dokonać aborcji. W tym dramatycznym wyborze stanęły po stronie zdrowia i życia nienarodzonych dzieci. I swojej decyzji z determinacją musiały czasami bronić: przed lekarzami, znajomymi, rodziną, a nawet własnym mężem.
Nie wszyscy tatusiowie bowiem w tym trudnym momencie potrafili zachować się jak mąż Stamatyi, który do lekarza mówiącego o aborcji, powiedział wprost: „Nie pan dał temu dziecku życie i nie pan będzie je odbierał”. I zdarzył się cud. Po skrajnie trudnej ciąży, Stamatyja urodziła zupełnie zdrową, 2-kilogramową Marysię. Usunięty z ciała matki olbrzymi mięśniak, ważył kilka razy więcej. Choć lekarze nie dawali jej szans na przeżycie, przeszła chemioterapię i jest zupełnie zdrowa. Uzdolniona muzycznie, 24-letnia dziś Marysia, jest oczkiem w głowie mamy.
Takim promykiem radości w ośmioosobowej rodzinie Doroty i Mariusza jest córka Karolina. W 12. tygodniu ciąży lekarze zaczęli podejrzewać chorobę genetyczną, a kolejne badania potwierdziły u dziecka zespół Downa. Dorota, która chorowała na tężyczkę i jaskrę, na czas ciąży ograniczyła leki do minimum, żeby nie zaszkodzić dziecku. W instytucie genetyki najpierw usłyszała, że będzie aborcja. Po ostrej reakcji rodziców lekarz powiedział, żeby matka wróciła do silnych leków na jaskrę, skoro dziecko „i tak jest chore”. Mądrości lekarza Dorota nie miała zamiaru słuchać. To nic, że w ciąży pogorszył się jej wzrok, skoro na świat przyszła Karolinka. Kiedy dwa lata później znów była w ciąży, usłyszała wiele docinków o swojej nieodpowiedzialności, o tym, że ma już przecież jedno niepełnosprawne dziecko. Michalina, która urodziła się cała i zdrowa, okazała się najlepszym kompanem zabaw dla starszej siostry.
Podobnych, czasami nieprawdopodobnych historii o matczynej determinacji i cudach narodzin Marta Dzbeńska-Karpińska w ostatnich kilku latach usłyszała wiele. Jako fotografik, zamierzała pokazać zdjęcia dzielnych rodzin na wystawie. Znajomi uświadomili jej, że to świetny temat na książkę. Na Dzień Matki w 2012 r. wyszło więc pierwsze wydanie „Matek” – z pięknymi zdjęciami, jak z rodzinnego albumu i krótkimi historiami kobiet. Promocji towarzyszyła wystawa w Centrum Myśli Jan Pawła II w Warszawie, w której wzięły udział niektóre bohaterki albumu. I jak się później okazało, to nie był finał projektu, ale dopiero jego początek. Po ukazaniu się książki, u autorki rozdzwoniły się telefony. Wystawa zaczęła jeździć po Polsce i Europie, m.in. była w Rzymie, podczas ubiegłorocznego Synodu Biskupów o Rodzinie.
– Podróżując z wystawą spotykałam osoby, które mają za sobą podobne doświadczenia, opowiadały mi swoje niezwykłe historie. Spotykałam też kobiety i młode dziewczyny, które były dziećmi cudowanie uratowanymi przez swoje dzielne matki – mówi Marta Dzbeńska-Karpińska. Tak powstało drugie wydanie „Matek” – poszerzone o dalsze losy bohaterek poprzedniej edycji i o historie innych rodzin. Właśnie ukazało się nakładem Centrum Myśli Jana Pawła II, gdzie można je zamówić.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |