– Pokażcie nam skuteczność naprotechnologii, to będziemy wspierać także ją – mówili radni Platformy Obywatelskiej, którzy uchwalili kontrowersyjny program finansowania z budżetu miasta zabiegów in vitro. Więc pokazujemy.
Łucja 13 czerwca skończyła rok i cztery miesiące. Jest naszym szczęściem. Ale nie zawsze było tak radośnie – mówi Alicja Kuzawińska-Dziemiańczyk.
Czas ucieka
Ślub wzięli w roku 2008, mieli wtedy po 33 lata. Dopiero po roku uznali, że przyszedł czas na dziecko. Po dwóch latach zaczęli się niepokoić. I rozglądać za lekarzami. – Chodziliśmy po różnych specjalistach, wykonaliśmy masę badań i nic. Wszystko w porządku, ale w ciążę zajść nie mogłam – mówi Alicja. Odwiedzili dwie kliniki leczenia niepłodności. Lekarze dość szybko stwierdzili, że zostaje im zabieg in vitro. – Przyznam, że nie wykluczaliśmy tej metody, ale wierzyliśmy, że uda się naturalnie zajść w ciążę. Jednak czas uciekał, a mnie już wiary zaczęło brakować. Wtedy znaleźliśmy Instytut Rodziny – mówi.
Z mężem Michałem uzgodniła, że spróbują naprotechnologii. Trafili do dwóch lekarek: dr Katarzyny Jankowskiej i dr Aleksandry Baryły. – Od razu zobaczyliśmy, że ktoś z ogromną wnikliwością i wiedzą stara się znaleźć przyczynę niepłodności i ją leczyć. Po solidnej dawce badań zdiagnozowano infekcje, w związku z którymi trzeba było zastosować antybiotyki. Mnie zrobiono laparoskopię, podczas której usunięto ogniska endometriozy – wspomina Alicja, trochę żałując, że do Instytutu trafili dość późno. Może dziś mieliby nie tylko Łucję.
Bóg pisze prosto
Do Bartosza Bujaka, założyciela Instytutu Rodziny, przychodzi obfita korespondencja. Rodzice chwalą się kolejnymi zdjęciami dzieci, które poczęły się po leczeniu w jego klinice. – Do dziś to 487 ciąż. Chociaż wielu naszym pacjentom rodzą się kolejne dzieci – już bez naszej pomocy. W sumie proces leczenia rozpoczęło i kontynuowało przez przynajmniej 12 miesięcy 1112 par – mówi. Sam doświadczył, czym jest pragnienie potomstwa. Gdy zachorował na raka jądra, onkolodzy stwierdzili, że dzieci to on już mieć nie będzie. A już na pewno nie będą to dzieci zdrowe. Zaraz też dodawali, że przecież trójka, którą cieszyli się z żoną Agnieszką, to już nadto…
– Byłem po chemii. Na urlopie odwiedziliśmy sanktuarium św. Rity w Cascii. I uświadomiłem sobie, że jedyną beznadziejną sprawą, którą mógłbym powierzyć tej świętej, była moja niepłodność. Kilka miesięcy później dowiedzieliśmy się, że pod sercem Agnieszki rośnie Antoś. Dziś czwarte dziecko Bujaków ma półtora roku i… niczego mu nie brakuje. A dla małżonków jest dowodem, że Bóg pisze prosto nawet po krzywych ścieżkach. I że błogosławi dziełu, które razem stworzyli.
Nie mamy konkurencji
Instytut Rodziny powołali pięć lat temu. Wówczas w wynajętym domu na Mokotowie brakowało miejsca na gabinety specjalistów. Nie było warunków, by zapewnić możliwość wykonywania histeroskopii ani oddawania materiału do analizy we własnym punkcie pobrań. Ale funkcjonowały już poradnie: ginekologiczna, endokrynologiczna, andrologiczna, psychologiczna, laktacyjna, dietetyczna oraz oczywiście USG. W październiku 2016 r. instytut przeniósł się na Ursynów. Przy ul. Romera nowy właściciel przychylił nieba, żeby powstała klinika z prawdziwego zdarzenia. Na ścianie ponownie zawisła relikwia szat św. Jana Pawła II. I deklaracja założycieli, że szczególnym szacunkiem obdarzają życie ludzkie od poczęcia do naturalnej śmierci oraz że wykluczają stosowanie metod wspomaganego rozrodu z powodów etycznych i naukowych.
– Nie jesteśmy partnerami ani konkurencją dla klinik in vitro. Chcemy być dobrą poradnią, która leczy przyczyny niepłodności – podkreśla założyciel.
Różnice zasadnicze
W instytucie przyjmują lekarze, którzy uzyskali certyfikat NaProTechnologii, oraz instruktorzy tzw. modelu Creighton, opracowanego przez amerykańskiego lekarza Thomasa Hilgersa w celu monitorowania i oceny zdrowia ginekologicznego i prokreacyjnego kobiety. Metoda dotyczy zarówno rozpoznawania faz płodności i niepłodności, jak i oceny procesów, jakie zachodzą w każdym cyklu miesiączkowym u kobiety. Podstawą leczenia jest standaryzowany zapis obserwacji naturalnych wskaźników oparty na metodzie rozpoznawania płodności Bilingsów.
Każda para, która trafia do instytutu, przy pomocy instruktora najpierw uczy się prowadzić obserwacje i zapisywać ich wyniki przez co najmniej trzy cykle. Dopiero wówczas lekarz podejmuje się diagnozy przyczyn niepłodności: zleca badania biochemiczne, ultrasonograficzne (w tym monitorowanie owulacji), badanie nasienia, histeroskopię. Podejmuje leczenie farmakologiczne lub zabiegowe, z wykorzystaniem technologii laserowej czy mikrochirurgii, która na przykład udrażnia jajowody. Trzecim etapem jest m.in. utrzymanie prawidłowego przebiegu cyklu i stężenia hormonów. Skuteczność tej metody sięga nawet 80 proc., podczas gdy w procedurze in vitro – najwyżej 20 proc.
Z raportu wydanego przez Instytut Globalizacji wynika nawet, że tylko jedno na dwadzieścia dzieci poczętych we Włoszech metodą in vitro ma szanse na przeżycie do narodzin. W dodatku w przypadku naprotechnologii nie ma selekcji embrionów, a przy in vitro to lekarz decyduje, któremu dziecku pozwoli żyć. A i tak spośród tych, które trafią lodówki, 80 proc. zginie przy rozmrażaniu. Naukowe opracowania nie pozostawiają wątpliwości: zabiegi in vitro częściej prowadzą do powikłań w czasie ciąży. Wśród dzieci poczętych tą metodą kilkakrotnie częściej występują przedwczesne porody, a po nich częstsze i dłuższe hospitalizacje. Podobnie zresztą jak ich mam, które dwukrotnie częściej zapadają później na raka jajników.
Wystarczyło leczyć tarczycę
Pierwsze dziecko Lucyny i Marcina Wnuszyńskich zmarło przed narodzeniem. Lekarze pocieszali: „To się zdarza co drugiej kobiecie. Proszę jeszcze próbować”. Utratę pierwszego dziecka bardzo przeżyli.
– Informację o Instytucie Rodziny znalazła moja mama, w kościele św. Anny. Zadzwoniłam. Przyjęła nas dr Jankowska, endokrynolog i naprotechnolog. Zebrała pogłębiony wywiad, zleciła wszystkie potrzebne badania. To od niej dowiedziałam się o chorobie Hashimoto – mówi L. Wnuszyńska. Przewlekłe limfocytowe zapalenie gruczołu tarczowego należy do grupy schorzeń autoimmunologicznych. Zaburzenie funkcjonowania tarczycy odpowiedzialne jest za wiele uciążliwych objawów ogólnoustrojowych, włącznie z ograniczeniem płodności u kobiet czy zaburzeniami wzrostu rozwijającego się płodu oraz zahamowaniem rozwoju intelektualnego dziecka. Często bywa też przyczyną poronień.
– Niewielu lekarzy zleca badania w tym kierunku. Wolą zalecić in vitro. W moim przypadku leczenie przyniosło natychmiastowe efekty. Po kilku tygodniach byłam znowu w ciąży. Stefan urodził się w grudniu 2013 r., Karol – w sierpniu 2015 r., Henio – trzy miesiące temu – cieszy się Lucyna Wnuszyńska, radna na Białołęce.
Kilka razy taniej, nieskończenie zdrowiej
Wizyty i leczenie kosztowały ich nieco ponad 2 tys. zł. Kilkakrotnie mniej niż jedna próba in vitro. A przynajmniej wiedzą, czemu mieli trudności z poczęciem. Leczenie nie zrujnowało także budżetu Anny Wiśniarskiej.
– Zarabialiśmy z mężem poniżej przeciętnej. Lek za około 100 złotych i kilka wizyt wystarczyło. Wykluczyliśmy niedrożność jajowodów, przeszłam stymulację jajeczkowania. Ale na efekty trzeba było czekać jeszcze dwa miesiące. Dużą pomocą w przejściu przez okres starań o poczęcie była dla nas modlitwa. Nieraz szlochałam i pytałam Boga, czy taką drogę bezdzietności dla nas przewidział. Gdy mijał piąty rok małżeństwa, począł się Franuś. Przepiękne, zdrowe, inteligentne dziecko. Gdy skończył rok, zaczęłam kołatać do nieba z pytaniem, czy Franuś ma być jedynakiem. Odpowiedź przyszła szybko. Poczęła się Tosia – wspomina Anna, nie mając wątpliwości, że to Bóg jest autorem szczęścia jej i męża Marcina.
– Średni koszt leczenia niepłodności w Instytucie Rodziny waha się między 1,8 a 2,8 tys. zł. Czy to dużo? Jeśli jedna wizyta lekarska potrafi trwać nawet półtorej godziny? – pyta retorycznie Bartosz Bujak. Sam podkreśla, że zysk nie jest celem działania kliniki. – Gdyby tak było, pewnie bym się tego nie podjął. To in vitro przynosi pieniądze. Szacuje się, że w skali globalnej nawet 500 mld funtów rocznie. Dlatego dziwię się decyzji radnych Warszawy, którzy jeszcze ten biznes próbują wesprzeć – wyznaje. Na szczęście jest wziętym menadżerem. Stąd miał pieniądze na uruchomienie Instytutu Rodziny.
– Protestuję, gdy ktoś nazywa procedury in vitro leczeniem. Przecież wymyślone przez weterynarzy metody niczego nie zmieniają, jeśli chodzi o przywracanie płodności rodziców. Szanuję dzieci poczęte na szkle, mają godność człowieka i nie można w żaden sposób ich stygmatyzować. Znam wiele takich dzieci, ale to laboratoryjna produkcja dzieci, przy jednoczesnym skazywaniu wielu innych na śmierć. Nie mówiąc o drenowaniu kieszeni rodziców, podszytym niby szlachetną realizacją pragnienia posiadania potomstwa. Ale to nie rodzice mają prawo do dzieci, ale dzieci – prawo do posiadania rodziców – dodaje.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |