Dwudziestu rycerzy zakłada zbroję. W sercu puszczy. Niedługo wyjdą na najważniejszą bitwę w życiu: walczyć o trzeźwość..
W linii prostej to piętnaście kilometrów od Białegostoku. Ale tu nie jest prosto, bo trudne i pokręcone są losy nastoletnich mieszkańców. Jedzie się więc i jedzie krętymi drogami, coraz bardziej w las. Kiedyś tu, w głębi Puszczy Knyszyńskiej, za Czarną Białostocką, były jakieś zakłady zbrojeniowe. Od szesnastu lat wysłużony zbrojnie budynek służy nastoletnim narkomanom. Tu zakładają zbroję trzeźwości i ostrzą miecze walki z nałogiem. Nałogiem, w który wpadli jako dwunasto-, trzynastolatkowie...
Terapie rycerzy
Oto Katolicki Ośrodek Wychowania i Terapii Uzależnień „Metanoia” dla młodzieży uzależnionej od narkotyków. Listopadowy śnieg nadaje temu miejscu wyraz szczególny. Otulone śniegiem drzewa czekają aż do wiosny na przebudzenie. Pacjenci – podobnie. Jest ich dwudziestu. W większości chłopcy, kilka dziewcząt. Kilkanaście lat na karku, czasem wyroki za handel narkotykami, pobicie, kradzież. By mieć za co ćpać.
Przyjeżdżają tu z całej Polski, choć głównie ze ściany wschodniej, na której jest to jedyny ośrodek terapii dla nastoletnich narkomanów. Katolicki, prowadzony przez Caritas, ale otwarty dla wszystkich. Ratowano tu i prawosławnych, i protestantów, i ateistów.
W progu wita Gryzelda, gryfonik brukselski – piesek jednego z terapeutów. Zadomowiła się w ośrodku na dobre i stanowi dla młodych kosmatą, wielkooką, biegającą i popiskującą dogoterapię. Drzwi otwiera jeden z wychowanków, dyżurny. Ryglowane są dla bezpieczeństwa. Ale już okna krat nie mają. A w środku trochę jak w domu. Pachnie zupą pieczarkową i pieczonym kurczakiem. W pokoju – biurze – który spełnia też rolę świetlicy i ulubionego miejsca wieczornych spotkań i rozmów, wygodne kanapy i herbata.
Joanna Szmurło jest kierownikiem ośrodka, a zarazem terapeutką. W Metanoi niemal od początku. Pierwszy rok pracy, wyrwany z życia i oderwany od zwykłego świata. Potem już coraz prościej. Choć o „zwykłej” pracy nie ma tu nigdy mowy. Jest niezwykle...
– Trafiają do nas po decyzji sądu lub gdy są na dnie i rodzice czy opiekunowie szukają ostatecznego ratunku. Najczęściej gdy przyjeżdżają, to z tzw. motywacją zewnętrzną, czyli „mama mi kazała”, „tata wsadził do samochodu”. Bywało, że najbliżsi okłamywali, że jadą do cioci – opowiada pani Joanna. A „ciocią” okazywały się izolacja, jasne i konkretne zasady, brak internetu, telewizja raz w tygodniu. No i te „konsekwencje”, nie mylić z karami, niesubordynacji, przewinień, zwykłego lenistwa. I czasem właśnie one są najgorsze do zrozumienia i akceptacji, gdy przez całe nastoletnie życie żadnych konsekwencji zachowań durnych, złych i rujnujących nawet się nie ponosiło.
Jakiś czas temu przybył do ośrodka chłopak z bogatego domu. Pani Joanna po dwóch tygodniach od przyjazdu znalazła go trzęsącego się jak ogon barani, zwiniętego w kłębek, w swoim pokoju. Co się stało? Przecież już był dawno po detoksie. Do ośrodka przyjechał (takie zasady) czysty. Więc co?
Oto dopadł go szok cywilizacyjny. Cywilizacji rozmowy i wspólnoty. Bo cywilizacja w Metanoi objawia się relacjami, a nie klikaniem. Mówieniem o uczuciach, a nie wysyłaniem emotikonów. I pracą. Pracą, której on nigdy nie wykonywał. Więc gdy mu mówili: „Weź naczynia zmyj, bo twoja kolej”, po prostu nie wiedział, że płyn i gąbka to nierozłączna para. Nie mówiąc już o, jakże terapeutycznym, praniu bielizny czy myciu podłóg, gdy ma się dyżur. No szok...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |