− Przecież wiem, że mam zespół Downa. Jestem inny, ale nie gorszy. Jestem wyjątkowy − mówi 34-letni Michał Milka, aktor, fotograf, malarz.
Podczas moich częstych wizyt w teatrach i muzeach za granicą − w Belgii, Anglii, Niemczech – zauważyłem, że zatrudnia się tam osoby z zespołem Downa. Przede wszystkim przy sprawdzaniu biletów i obsłudze widzów. Wtedy pomyślałem sobie, że gdy otworzymy teatr, trzeba będzie wprowadzić tę samą innowację − opowiada prof. Jerzy Limon, dyrektor Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego. Tak narodził się projekt „Przystanek Szekspir”. Najpierw były warsztaty i treningi, podczas których niepełnosprawni przyszli pracownicy uczyli się trudnej topografii teatru oraz kontaktu z widzami. Później wolontariat. W międzyczasie znalazł się duży sponsor − Grupa Lotos, który umożliwił rzeczywiste zatrudnienie.
Silna ekipa
− Opowiem wam, na czym dokładnie polega moja praca − mówi 23-letnia Emilia Kochańska. − Najpierw, jakąś godzinę przed spektaklem, mamy odprawę. Otrzymujemy zadania. Później idziemy do sektorów. Bierzemy ze sobą specjalne mapki ze szczegółowym planem całej widowni. Pomagamy widzom w ten sposób, że odprowadzamy ich na miejsce, na którym powinni usiąść. Czasem ludzie pytają, gdzie jest toaleta, i wtedy pokazujemy im drogę. Inni czasem się gubią. Wtedy też służymy pomocą – wyjaśnia szczegółowo.
Kiedy wszyscy już siedzą, a Emilia usłyszy trzeci, ostatni dzwonek, zamyka drzwi widowni. Czeka jeszcze kilkanaście minut na spóźnialskich. Uff, koniec. – Pracuję z 5 kolegami z zespołem Downa i studentami. Jesteśmy jedną drużyną. Przed spektaklami, czekając na gości, dużo rozmawiamy. O życiu. O naszych planach i marzeniach. Możemy też się wyżalić. Czasem odwiedza nas dyrektor. Zawsze na chwilę przystanie, posłucha, pochwali za dobrą robotę − opowiada.
Do pracy dojeżdża sama, Szybką Koleją Miejską. Aż z Gdyni. Któregoś razu w przedziale zauważyli ją jadący na spektakl aktorzy. Na jej widok wesoło zawołali: „Jedzie silna ekipa gdyńska!” i zaprosili, by się do nich dosiadła. − Pracując, czuję się potrzebna i cieszę się, że mogę się wykazać − przyznaje Emilia. Ale w pozateatralnym życiu nie jest już tak kolorowo. Emilia przed rokiem skończyła szkołę. Jej koleżanki dostały się na warsztaty terapii zajęciowej, ale dla niej nie starczyło miejsca. − Czułam się beznadziejnie. Byłam pełna zapału. Chciałam działać. A tu nic. Żadnych propozycji dla osób takich jak ja − wspomina. I wtedy – jak sama mówi – zdarzył się cud. Przyszła propozycja pracy w teatrze. A po chwili kolejna – z Fundacji „Ja też”.
− To, że pracuję, zawdzięczam Panu Bogu, jestem tego pewna. Prosiłam Go o pracę, a On mnie wysłuchał − mówi. − Z wiary czerpię siłę. Codziennie czytam Pismo Święte i „Dzienniczek” św. Faustyny. Kiedy czasem ktoś powie mi coś niemiłego albo pomyślę o mojej niepewnej przyszłości, oddaję to Bożemu miłosierdziu. To zawsze pomaga.
Tak, jak czekolada
Mocny uścisk dłoni i szeroki uśmiech na początek. – Cześć, jestem Michał Milka. Tak, jak czekolada. Kiedy byłem młodszy, przyjaciele ze szkoły gonili mnie i krzyczeli, że chcą mnie zjeść. Bo taki słodki jestem − opowiada. − Milka to dobre nazwisko dla artysty. Krótkie i charakterystyczne. Łatwo zapamiętać − dodaje. Ma 34 lata i bardzo bogate CV. Był nagradzany w prestiżowych konkursach fotograficznych. Niedawno otwarta została jego pierwsza wystawa malarska. Jest również aktorem Teatru Razem. Brał udział w wielu spektaklach. W niektórych grał główne role.
− Scena to dla mnie sama prawda. Tam pokazuję swoje uczucia i dzielę się emocjami. Zwracam się do wszystkich: „Przecież wiem, że mam zespół Downa. Jestem inny, ale nie gorszy. Jestem wyjątkowy” − podkreśla. Od kilku miesięcy pracuje w Gdańskim Teatrze Szekspirowskim. − Kocham moją nową pracę, bo dzięki niej poznaję teatr z drugiej strony. Zajmuję się widzami. Nie tylko tymi z Polski − mówi.
Raz pomagał Szwedom, innym razem Anglikom. Obce języki łapie szybko. − Mówię: „Hello, my name is Michał”, „Help you?”, „Ticket, please”. Umiem też kilka słów po hiszpańsku i francusku. Po niemiecku też sobie nieźle radzę – zdradza.
W teatrze nikt nie powiedział mu nigdy złego słowa. – Widzowie reagują bardzo pozytywnie. Większość się uśmiecha, niektórzy nawet dłużej pogadają. Ale są też tacy, co udają, że nas nie widzą. Kiedy próbujemy im pomóc i chcemy wskazać miejsce, przyspieszają kroku. Potem siadają na złym miejscu i – prędzej czy później – i tak przychodzą do nas. Zawsze pomożemy – opowiada.
Gorzej bywa poza teatrem. – Pod domem stoi taka grupka, która, gdy wychodzę zrobić zakupy, krzyczy za mną: „Ty downie!”. Ale to margines. Większość reaguje super. Niektórzy mnie kojarzą – ze sceny albo z warsztatów, które prowadzę dla młodzieży w szkole. Zdarza się, że ktoś w tramwaju przybije mi piątkę – mówi.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |