Takie pytanie zdają się zadawać ostatnie na Dolnym Śląsku wiatraki. Choć gminy szczycą się nimi w turystycznych folderach, prawie każdy jest na skraju katastrofy budowlanej. Dla kilku zaświeciło jednak światełko nadziei...
Wśród wiatraków to elita. Zbudowane z cegły – a nie, jak np. koźlaki, z desek – przez stulecia dominowały w krajobrazie dolnośląskich miast i przedmieść. Ich śmigi ciężko pracowały, by napędzić jeszcze cięższe młyńskie żarna i skomplikowane mechaniczne wnętrze. Dawały chleb i schronienie. Ale także zachwyt i oczarowanie.
Wiatraki holenderskie, bo o nich mowa, budowano na naszym terenie od końca XVIII wieku. Do ostatniej wojny było ich tu prawie 30. Charakteryzowały się ceglanym korpusem osadzonym na fundamentach i ruchomą głowicą ze skrzydłami, którą obracano w kierunku wiatru. Te najwcześniejsze miały ruchomą całą wieżę, która poruszała się na łożyskach. Wbrew obiegowej opinii, nie budowali ich Holendrzy. Były dziełem pruskich rzemieślników, którzy holenderski patent zmodyfikowali i przenieśli na Dolny Śląsk. Były wizytówką tego regionu i drugim, po ratuszach, najczęstszym elementem na przedwojennych pocztówkach.
Dziś po całej armii dolnośląskich holendrów pozostało zaledwie kilka. Wśród nich takie, które uratowano (Jerzmanowice), takie, które są ratowane (Polkowice), i te, które będą ratowane (Radziechów), i najwięcej tych, po których nie ma już śladu. Dlatego ratować trzeba, co się da. Wiedzą o tym dobrze członkowie „Partnerstwa Kaczawskiego – Lokalnej Grupy Działania” z Radziechowa. Tam, w północno-wschodniej części wsi, stoi ruina wiatraka typu holenderskiego z końca XIX wieku.
Społecznicy, lokalni patrioci i regionaliści z Radziechowa postanowili uratować holendra za wszelką cenę. Na początek – za pół miliona złotych. Tyle bowiem ma kosztować remont i adaptacja korpusu wiatraka na... obserwatorium astronomiczne. Pieniądze na początek dała gmina Zagrodno. Kolejne mają wpłynąć dzięki funduszom unijnym. Mariusz Łesiuk, współtwórca projektu, ma nadzieję, że wiatrak-obserwatorium stanie się w przyszłości mekką turystów i astronomów.
– Pomysłem już jest zainteresowane Polskie Towarzystwo Astronomiczne. A jeśli pomysł wypali, może uda się powstrzymać odpływ młodych ludzi z naszej wsi – uważa M. Łesiuk.
Spod wiatraka widać Wał Okmiański, Grodziec, Mniszą Górę, a w oddali piękną panoramę Karkonoszy. Radziechowski holender ma być też elementem trasy rowerowej do niedalekiego zamku Grodziec. To wszystko ma udowodnić młodym mieszkańcom wsi, że Radziechów to dobre miejsce na rozpoczęcie kariery zawodowej.
XIX-wieczny wiatrak holenderski jest także ozdobą Polkowic. Wiatrak – a właściwie to, co po nim zostało. Ceglany korpus ma się źle. To scheda po latach zaniedbań i niepamięci o zabytku, choć stoi niemal w centrum miasta. Mełł mąkę jeszcze na początku lat 40. ub. wieku. Po wojnie systematycznie niszczał, choć mieszkali w nim ludzie, zanim nie dostali spółdzielczych mieszkań. Zniknęły przyległe budynki gospodarcze, skrzydła i głowica, którą mieli jakoby zrzucić i wywieźć do ZSRR już radzieccy żołnierze.
Podobny los spotkał wnętrze wiatraka. Dziś świeci żałosną, zdewastowaną pustką, ale jest ważny dla mieszkańców Polkowic. To element niemal każdego rysunku miejscowych przedszkolaków i każdej okolicznościowej plakietki. Polkowickiego „holendra” kupił od gminy na początku lat 90. ub. wieku prywatny inwestor. Mimo obietnic nie zrobił z nim nic. Kilka lat temu gmina na powrót go odkupiła. Zabezpieczono to, co zostało do zabezpieczenia i rozpisano przetarg na jego zagospodarowanie.
– W tej chwili wyłoniliśmy jedną ofertę, której autor przedstawił plan zabezpieczenia i zagospodarowania wiatraka na cele turystyczne. Kiedy otrzymamy od niego ostatni z trzech projektów, wybierzemy najlepszy i będziemy go realizowali – informuje Konrad Kaptur, rzecznik prasowy Urzędu Gminy w Polkowicach.
Jak zapewnia, gmina podchodzi do tego tematu z należytą troską. – Wiatrak dostanie skrzydła i będzie odbudowana część mieszkalna, gdzie znajdzie się mała gastronomia i pamiątki. Myślimy też o tarasie widokowym na szczycie – dodaje.
Przy drodze wylotowej z Chojnowa w kierunku Bolesławca można zobaczyć ostatniego chyba „holendra” w tak pięknym stanie. To własność Edwarda Żekiecia, kiedyś górnika w kopalni „Rudna”, dziś wziętego restauratora w Jerzmanowicach. Początki tej zmiany nie były jednak łatwe.
– Wiatrak kupiliśmy w 1983 roku. Dlaczego? Bo zwolnili mnie po strajku z kopalni z wilczym biletem i nie stać nas było na kupno czegoś innego – śmieje się właściciel. Po 16 latach pracy nad renowacją zniszczonego wiatraka otworzył w nim restaurację. Przy tym udało się zachować prawie sto procent autentycznych elementów „holendra”, co przy szczupłych środkach i pracy zaledwie kilku osób wydaje się niemal cudem. Ale wiatrak ocalał, a wraz z nim nadzieja na to, że znajdą się naśladowcy takiego działania. A to już ostatnia chwila na ratunek. K
oźlaki, paltraki, holendry, młyny wodne – niezwykłe przykłady XIX-wiecznej inżynierii pomału stają się białymi krukami na dolnośląskiej ziemi. Te, które ocalały, budzą podziw turystów i (coraz większą) troskę samorządów. Może dzięki temu jeszcze kilka ocaleje, by przypominać o niezwykłej, barwnej i szlachetnej historii tej ziemi. Dzięki holendrom – historii na wyciągnięcie ręki.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |