Kiedy usłyszał, że pod zawalonym dachem znajdują się setki osób, zabrał wyszkolonego wilczura, by ratować rannych spod gruzów. Nie wiedział, że to jego ocalą.
Gdy przed pięciu laty doszło do zawalenia się dachu hali Międzynarodowych Targów Katowickich (MTK) w Chorzowie Leszek Zach, emerytowany pracownik służb ratowniczych, postanowił udać się na miejsce katastrofy wraz ze swoim psem Haganem. – Wahałem się trochę. Nie czułem się tego dnia najlepiej – opowiada Zach. – Wiedziałem jednak, że każda pomoc będzie tam teraz na wagę złota. Pies jest wyszkolony na psa ratowniczego, ma doskonały węch. Ja też ukończyłem ratownicze kursy.
A on szczekał i szczekał
Nie mylił się. Po dotarciu na miejsce momentalnie był zatrzymany. Kilkakrotnie. A to strażak prosił o pomoc w przeniesieniu ciężkiego sprzętu, a to lekarka chciała, by złapał nosze z ranną osobą. Im głębiej wchodził, tym ogrom tragedii bardziej go przytłaczał. – To było straszne; wszędzie ranni i zabici; jęki i błagania o pomoc – dzieli się przeżyciami ratownik. – Próbowałem pomóc starszej kobiecie i jej wnuczkowi, którzy byli uwięzieni pod gruzami, ale nie dałem rady.
Kiedy wychodził, by wezwać pomoc poczuł, że robi mu się słabo. – To ostatnie, co pamiętam – uśmiecha się Leszek Zach. – Obudziłem się już w szpitalu. Resztę zna z opowiadań. Podobno stracił przytomność wśród gruzów. Uratował go jego własny pies, który szczekaniem zwrócił uwagę służb ratowniczych. W szpitalu stwierdzono zawał. – Nigdy nie chorowałem – dziwi się Zach. – Ogrom przeżyć zrobił swoje, ale to mogło zdarzyć się wszędzie. Szczęście w nieszczęściu, zdarzyło się w miejscu, gdzie nie brakowało lekarzy. Natychmiastowa reanimacja uratowała mu życie.
Życie razy trzy
Nie po raz pierwszy. O śmierć otarł się już trzykrotnie. Kiedy był małym chłopcem wypadł z okna na piętrze. Lekarze nie dawali szans na przeżycie. – Powiedzieli mojej matce, że w najlepszym przypadku będę w stanie wegetatywnym – opowiada Zach. – Przeżyłem i funkcjonuję nieźle.
Po raz drugi wymknął się śmierci, gdy uległ ciężkiemu wypadkowi samochodowemu. I ten trzeci raz pięć lat temu… – Pomyślałem sobie, że Pan Bóg mnie jeszcze potrzebuje – uśmiecha się Leszek Zach. – Chyba mam coś tu jeszcze do zrobienia. Dług wdzięczności spłaca działaniem. Miłośnik zwierząt opiekuje się tymi najbardziej pokrzywdzonymi; wyrzuconymi na bruk; w schroniskach. W domu ma kilka kotów i psów. Pomaga też wszędzie tam, gdzie drugi człowiek potrzebuje pomocy. – Otrzymałem wiele dobra ze strony ludzi, zwłaszcza w trudnych chwilach choroby i rehabilitacji – mówi Zach. – Caritas Archidiecezji Katowickiej wspomagał moją rodzinę finansowo, gdy było bardzo ciężko. Teraz ja staram się go wspierać w jego działaniach.
Przez kilka lat Leszek Zach wraz z żoną i dorosłymi dziećmi prowadził niezwykłą kawiarenkę internetową. Za symboliczną kwotę dzieciaki mogły surfować po sieci pod okiem dorosłych. Mamy chętnie zostawiały pod fachową opieką (córka Agnieszka jest pedagogiem) swoje pociechy. – Dzieci same sprzątały, opiekowały się zwierzętami, organizowaliśmy dla nich różne konkursy – wspomina z uśmiechem Zach. Niestety, Spółdzielnia Mieszkaniowa podniosła czynsz lokalu i rodzinę nie stać już było na utrzymywanie kafejki. Szkoda.
– Jestem szczęściarzem – mówi Leszek Zach. – Mam wspaniałą rodzinę, wyrozumiałą żonę, a Pan Bóg trzykrotnie dał mi nową szansę. Wiem, że nie mogę jej zmarnować.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |