Sulem w Puerto Rico była kilka dni przed huraganem „Maria”. Wtedy nic nie wskazywało na zbliżający się kataklizm. Spokojnie wróciła do Polski, do Świdnika, gdzie mieszka od 5 lat. Teraz już wie, że tamten pobyt był ostatnią wizytą w rodzinnym kraju, jaki znała. Huragan zniszczył wyspę i teraz wszystko będzie inne.
W ciągu ostatnich tygodni nad Polską przeszło kilka potężnych wichur, zrywając linie energetyczne, łamiąc drzewa i powodując wiele zagrożeń dla przebywających na zewnątrz ludzi. Jednak to, co nam wydaje się potężną wichurą – wcześniej czegoś takiego raczej nie doświadczaliśmy – w innych częściach świata nie wzbudza już takich emocji. Tak jest w przypadku Karaibów. Ze Świdnika do San Juan, stolicy Puerto Rico, nie jest tak daleko. To tylko 10 godzin lotu samolotem (przez Frankfurt). Dla Sulem i Marka Dudków to dobrze znana trasa, którą nieraz pokonywali. W najbliższym czasie nie będzie to już jednak takie proste. Wszystko przez huragan „Maria”, który we wrześniu zniszczył wyspę.
Pora huraganów
– Huragany to nic nowego na Karaibach. Tak jak w Afryce jest pora deszczowa, tak u nas jest sezon huraganów, który zaczyna się w czerwcu i trwa do listopada. Jesteśmy do tego przyzwyczajeni, o ile można przyzwyczaić się do wiatru wiejącego ze stałą prędkością 200 km/h, nie mówiąc o porywach, które zwiększają jeszcze tę siłę. Na bieżąco wszyscy śledzą komunikaty Narodowego Centrum Huraganów, by móc się przygotować – mówi Sulem i podkreśla, że najważniejsze to zaopatrzyć się w wodę i jedzenie na kilka dni, w generatory prądu, jeśli to możliwe, i zabezpieczyć okna. Po huraganie zwykle są problemy z elektrycznością, które mogą potrwać kilka dni, i zazwyczaj nie ma wody w kranie. Bez prądu nic nie działa. Nie ma jak przechować jedzenia w tropikalnym klimacie, naładować telefonów, nie ma internetu, więc nie ma kontaktu ze światem. Kilka dni można jednak przeżyć.
Taka jest rzeczywistość w pięknym tropikalnym karaibskim Puerto Rico, do której każdy mieszkaniec jest przyzwyczajony. Dla turystów to raj pełen zachwycających plaż, gór, muzyki i kolorów. Tak jest na co dzień, chyba że wyspa znajduje się na drodze huraganu I lub II stopnia w pięciostopniowej skali.
– Potężniejsze huragany występują stosunkowo rzadko, a taki IV czy V stopnia, ostatni raz zdarzył się w latach 30. XX wieku. Dlatego czujność ludzi była uśpiona i nikt nie spodziewał się tego, co może zrobić „Maria”, choć wiadomo było, że to huragan V kategorii, czyli najgroźniejszy z możliwych – mówi Sulem.
Dom w Polsce – serce na Karaibach
Sulem z Markiem i córeczką Amirą do Świdnika przyjechali 5 lat temu. Początkowo miało być na krótko, bo Marek chciał pokazać żonie i córce rodzinny kraj, poznać z rodziną. Wcześniej mieszkali w Puerto Rico, gdzie poznali się podczas studiów Marka. – Studiowałem w USA i znajomi zaprosili mnie do San Juan. Tam poznałem Sulem. Potem korespondowaliśmy ze sobą, a potem ja podjąłem pracę w Puerto Rico. Zakochaliśmy się, pobraliśmy i mieszkaliśmy na wyspie. Chciałem jednak pokazać mojej żonie Polskę. Przyjechaliśmy na chwilę, ale tak wyszło, że zostaliśmy i w Świdniku mieszkamy od kilku lat. Tu też urodził się nasz syn Marko. Nasze życie związało się z Polską, ale nie porzuciliśmy Puerto Rico – mówi Marek.
Sulem ma nawyk sprawdzania komunikatów Narodowego Centrum Huraganów USA, które podaje prognozę dla Karaibów. – Moją pracę magisterską pisałam o huraganach i w San Juan pracowałam w odpowiedniku polskiego Ministerstwa Zdrowia, które w Puerto Rico zajmuje się m.in. skutkami huraganów. Tym razem też sprawdziłam pogodę i wiedziałam, że „Maria” może przejść przez środek mojego kraju. Tym bardziej że nieco wcześniej doświadczyliśmy huraganu „Irma”, równie potężnego. Puerto Rico nie znalazło się na jego głównej trasie, ale też go odczuliśmy – mówi.
Zaskoczeni
Do tej pory piąta kategoria wiatru była dla ludzi abstrakcją, jednak jak zwykle przygotowali się, na ile się dało. – Moi bliscy, którzy mieszkają w San Juan, nigdy czegoś takiego nie widzieli. Wiatr wiał z prędkością ok. 280 km/h, niszcząc wszystko, co spotkał. Z nie najnowszej infrastruktury energetycznej na wyspie nie zostało nic. Połamane drzewa, zniszczone lasy, zerwane mosty odcięły ludzi od świata. Wiatr wiał kilka godzin, ale naprawiać szkody trzeba będzie przynajmniej przez rok – szacują mieszkańcy Karaibów.
Po przejściu huraganu „Maria” Puerto Rico w wielu miejscach zamieniło się w gruzowisko. Przez pierwsze dwa dni mówił o tym cały świat. Obrazki z Karaibów pokazywane były we wszystkich stacjach telewizyjnych, także w Polsce. Potem w eterze zaległa cisza.
– To jest najgorsze. Ja siedzę sobie wygodnie z rodziną w Świdniku i mam świadomość, że moi rodacy walczą o każdy dzień. Dawno skończyły się zapasy nagromadzone przed huraganem. Wciąż nie ma prądu. Agregaty się wyczerpały, tak że na wyspie zamknięto większość szpitali. Nie ma bieżącej wody, nie działają sklepy, zaczyna brakować wszystkiego. Jak nie ma prądu, nie można naładować telefonu, więc nie można się z nikim skontaktować. Brakuje środków higieny. Zdesperowani ludzie żyjący w upale przekraczającym 30 stopni i w wielkiej wilgotności potrzebują wody do picia. Nie mając wyjścia, czerpią ją z rzek. To rodzi kolejne problemy: choroby, których od 100 lat na wyspie nie było. Teraz jednak o Puerto Rico świat nie mówi – żali się Sulem.
Czy świat zapomniał?
Choć od przejścia „Marii” minęły prawie dwa miesiące, na wyspie są wciąż miejsca, gdzie nie można dotrzeć. Środek kraju zajmują góry. Nie są to jakieś wielkie wzniesienia, bo przeciętnie ich wysokość wynosi nieco ponad 1000 metrów, ale zniszczone drogi, na których zalegają połamane drzewa i zerwane mosty, odcięły górskie miejscowości od świata. 3,5 mln ludzi mieszkających na wyspie próbuje sobie radzić, ale bez pomocy z zewnątrz to bardzo trudne.
– Zawsze najbardziej mogliśmy liczyć na naszą puertorykańską Caritas. Wiem, że tak jest i tym razem, choć w pomoc włączają się też Czerwony Krzyż i inne organizacje. Nie jest to jednak proste, gdyż Puerto Rico jest terytorium zależnym od USA i wszelka pomoc ze świata musi przejść przez Stany Zjednoczone, co wymaga specjalnych pozwoleń, przeładunków towarów, których według prawa nie można dostarczać bezpośrednio na wyspę z pominięciem USA. To zniechęca darczyńców i utrudnia niesienie pomocy. Może stąd największą nadzieję ludzie pokładają w Caritas, bo my podobnie jak Polacy jesteśmy w większości narodem katolickim i zaufaniem obdarzamy Kościół – mówi Sulem.
Choć wraz z mężem są daleko od wydarzeń, na różne sposoby próbują zwrócić uwagę w swoim otoczeniu na to, że gdzieś daleko na Karaibach jest wyspa, na której ludzie potrzebują pomocy. – Wiemy, że trudno oczekiwać, by Polska jakoś zaangażowała się w pomaganie komuś na drugim końcu świata, ale indywidualnie można wesprzeć Caritas w Puerto Rico, a ten przekaże pomoc dalej – mówią Marek i Sulem.
Każdy, kto chciałby to uczynić, może skontaktować się z Caritas w San Juan przez Facebook: https://www.facebook.com/caritaspuertorico.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |