– Kiedy Arkowi po dwóch miesiącach pracy udało się połączyć puzzle czteroelementowe, popłakałam się ze szczęścia. Stwierdziłam, że to jest fantastyczne. Że tu jest nasze miejsce – mówi Małgorzata.
Dwadzieścia pięć lat działalności, a tysiące wyzwań, nieprzespanych nocy i trudnych decyzji. Wszystko po to, aby niepełnosprawni mieli takie same szanse jak zdrowi.
– Przez ten czas udało się wiele zrobić, a efekty naszych wysiłków dawno przerosły początkowe marzenia – mówi Mieczysław Kowalczyk, dyrektor Polskiego Stowarzyszenia na rzecz Osób z Niepełnosprawnością Intelektualną Koło w Ostródzie. Jednak wyzwań jest ciągle wiele. Choćby trwający remont budynku, dzięki któremu znacznie poprawią się warunki opieki i otworzą nowe możliwości. – Długo szukaliśmy pieniędzy na rewitalizację budynku. Wycenę robiliśmy już pięć lat temu. Dziś okazuje się, że ceny się zmieniły, że istnieją lepsze rozwiązania. Brakuje pieniędzy. Dlatego jesteśmy tak wdzięczni Akcji Katolickiej Archidiecezji Warmińskiej, że wybrała nasze stowarzyszenia na beneficjenta XX Wenty Dobroczynnej. Już teraz cieszymy się z tego, że zebrane podczas niej pieniądze pomogą nam w zakończeniu prac. Nasze serca są przepełnione wdzięcznością – mówi dyrektor, nie ukrywając wzruszenia.
Siedem placówek
Pan Mieczysław działa w stowarzyszeniu od początku jego istnienia. – Mój syn Kamil urodził się na początku lat 80. Okazało się, że jest niepełnosprawny. W tamtym czasie takie osoby jak on i inne dzieci z niepełnosprawnością sprzężoną były na marginesie życia. Praktycznie nie istniały w systemie edukacji. Nie było form wsparcia, a rodzina zostawała bez pomocy. Musieliśmy sobie sami radzić. Alternatywą na tamte czasy były domy pomocy społecznej, które miały bardzo złą sławę – wspomina.
Kilka rodzin, które znały się z turnusów rehabilitacyjnych organizowanych przez Towarzystwo Przyjaciół Dzieci, podczas rozmów o problemach, jakie niesie ze sobą niepełnosprawność dziecka, szukało różnych form wsparcia. – Stąd myśl, żeby zawiązać stowarzyszenie. 3 listopada 1992 r. odbyło się zebranie założycielskie – mówi M. Kowalczyk.
Pierwszym pomysłem było utworzenie dziennej placówki dla dzieci wykluczonych z systemu edukacji. – Te dzieci wcześniej przebywały tylko w domu. Nie widziały innego świata – podkreśla dyrektor. Tak powstał Ośrodek Rehabilitacyjno-Wychowawczy. – Po prostu mieliśmy wizję, jak pomóc naszym dzieciom. Nie miałem żadnych przewodników tłumaczących, jak to zrobić. Zajęcia zaplanowałem tak, jak to się odbywało na turnusach rehabilitacyjnych – wyjaśnia.
Ta placówka to był dopiero początek. Wraz z jej rozwojem pojawiały się nowe potrzeby, niepełnosprawne dzieci w wieku przedszkolnym, dorośli, którzy do tej pory przebywali w domach, a pragnęli otrzymać wsparcie. Dziś stowarzyszenie prowadzi siedem placówek, a swoją opieką otacza niepełnosprawnych intelektualnie w każdym wieku. Mają oni do dyspozycji przedszkole, Ośrodek Rehabilitacyjno-Edukacyjno-Wychowawczy, Powiatowy Środowiskowy Dom Samopomocy, Warsztat Terapii Zajęciowej, Zakład Aktywności Zawodowej, Centrum Doradztwa Zawodowego i Wsparcia Osób z Niepełnosprawnością Intelektualną oraz Zespół Rehabilitacyjno-Terapeutyczny.
– Kolejne potrzeby rodzą się co dnia. Każda placówka jest odpowiedzią na realne potrzeby osób niepełnosprawnych i ich rodzin. Jako ojciec niepełnosprawnego syna wiem, o czym mówię – podkreśla M. Kowalczyk. – Pozostaje jeszcze pilny problem do rozwiązania – mieszkalnictwo. Chodzi nam o to, aby osoby z niepełnosprawnością intelektualną żyły w swoim środowisku, aby po śmierci rodziców nie trafiały do domów pomocy. Chcemy tak urządzić życie naszym dzieciom, jak mają je urządzone dzieci zdrowe – dodaje.
Były takie chwile...
Pan Mieczysław z miłością spogląda na swojego dorosłego już syna. – Dziecko niepełnosprawne wyzwala w człowieku takie pokłady siły... – mówi. – Czasem dociera do mnie, jak wiele człowiek może udźwignąć. Wydawałoby się, że pewne rzeczy są niemożliwe, a jednak! Wystarczy spojrzeć na to, co zbudowaliśmy jako rodzice dzieci niepełnosprawnych. To wszystko napędza miłość. Ona nie ustaje i nie ustanie do ostatnich chwil życia rodzica. Do końca będziemy się martwić, nawet jeśli stworzymy przyjazne formy opieki. Niestety, widziałem miejsca, do których nie chciałbym, aby po mojej śmierci trafił mój syn. Tam jest czekanie na koniec – uważa.
Podkreśla, że wielu rodziców musi przejść różne etapy akceptacji niepełnosprawności dziecka – poprzez bunt, zaprzeczenie, a nawet odrzucenie. – Jednak w końcu zwycięża ta największa moc, jaką jest miłość. I przychodzi akceptacja. Dziś rodzice mają system wsparcia. Dawniej była jedynie noc – mówi. – Mój syn w trudnych sytuacjach życia mnie ratował... – przerywa na chwilę, wyraźnie wzruszony. – Bo były takie chwile... Te osoby wnoszą w życie ludzi wielkie dobro. Nasze dzieci nie noszą masek, są szczere, widzimy, co przeżywają. To jest coś wspaniałego. Tylko z wiekiem sił brakuje, a rośnie w sercu troska o ich przyszłość. Nasze dzieci zostają z nami, nie usamodzielniają się. Są z nami do końca.
To prawdziwe życie
Zbliża się południe. Na leżaczkach leżą najmłodsze przedszkolaki. Salę wypełnia cicha, spokojna muzyka. – Cudne są nasze dzieci, prawda? – zagaja Agnieszka, wychowawczyni. Podchodzi do leżaków, poprawia kołdry. Kiedy jest ciepło, lepiej się śpi. A kiedy dziecko się wyśpi, jest szczęśliwsze. – Zaczynając studia, nie byłam przekonana, co chcę w życiu robić. Na początku nauka teorii. Nic porywającego. Ale trafiłam do tej placówki na praktyki. Pracowałam z osobami starszymi, w przedszkolu miałam zajęcia tylko raz. Po zakończeniu studiów zostałam przyjęta tu do pracy. Dziś wiem, że to moje wymarzone zajęcie – opowiada lekko przyciszonym głosem. – Chęć pomocy tym dzieciom to prawdziwe życie. Każdego dnia odkrywamy w nich coś nowego.
W tym samym czasie w gabinecie na drugim końcu korytarza Krzysztof rehabilituje małego Michała. – Trafiają do mnie dzieci z różnymi schorzeniami. Czasem błahymi, jakimiś problemami z napięciem nerwowym. Ale i z tymi poważniejszymi – z porażeniem mózgowym, po urazach, wypadkach, wcześniaki. Bardzo ważne jest, aby takie dzieci trafiły jak najszybciej na fizjoterapię. Wczesna interwencja zapobiega powstawaniu niepełnosprawności – wyjaśnia.
Na korytarzu jest wiele drzwi. Każde z nich prowadzą do innego gabinetu. Tu odbywa się rehabilitacja, tam – warsztaty... Są i gabinety psychologów. W jednym z nich z dziećmi pracuje małżeństwo – Małgorzata i Maciej. – Jesteśmy z Lublina, tam studiowaliśmy. Kiedy odbywaliśmy praktykę w podobnym ośrodku, powiedzieliśmy: „Nigdy więcej takiej pracy” – śmieje się Małgorzata. – Ale trafiliśmy tutaj. Pamiętam wychowanka, Arka. Ja się w nim zakochałam. Arek ma niepełnosprawność intelektualną w stopniu znacznym. Tak że, jeśli chodzi o efekty pracy, to kiepsko. Ale pamiętam, kiedy po dwóch miesiącach pracy udało mu się połączyć puzzle czteroelementowe. Wtedy popłakałam się i stwierdziłam, że to jest fantastyczne. Tu jest nasze miejsce. Tu nie da się oszukać, nie ma fałszu, nie ma złośliwości – dodaje.
– Wracając po pracy do domu, człowiek stwierdza, że nie ma problemów. Uzmysławia sobie, jak często bezmyślnie narzeka na sprawy przyziemne. Docenia się zwykły szary dzień i to, że ma się zdrowe dziecko – mówi wzruszona pani Magda, od 13 lat nauczyciel terapeuta w grupie rewalidacyjnej osób z głęboką niepełnosprawnością intelektualną.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |