Arcyciekawe historie o domu pochłoniętym przez jezioro, fryzurach „z grzywą” czy pradziadku „rabczyku” wyszły przy tworzeniu drzewa genealogicznego.
Wakacje, urlopy to często odwiedziny u rodziny, wizyty u dziadków czy cioci. To też bezcenna okazja do rozpoczęcia podróży w przeszłość i poznania swoich korzeni.
Rodzinne poszukiwania
Rajmund Konieczny z Kotórza Małego z córką Moniką budują drzewo genealogiczne od kilku lat. Zaczęło się od zadania domowego, a że pan Rajmund interesował się historią rodzinną i lokalną, miał w domu ileś dokumentów, map, zdjęć, więc dotarcie do kilku pokoleń wstecz poszło szybko. Zdobycie dalszych śladów wymagało już sporo wysiłku i było pracą niemal detektywistyczną.
– U nas w domu historia była zawsze obecna. Mamy czwórkę dzieci, starałem się we wszystkich zaszczepić pasję do tej dziedziny. Mnie to fascynuje, to jest jak narkotyk, jak się już raz zacznie szukać. Dzieci – wiadomo, trzeba dopiero tym zainteresować; widać, że Monika chwyciła tego bakcyla. Ale choć bardzo chciała, to jednak bez pomocy dorosłego byłoby jej trudno się w tym odnaleźć. W zeszłym roku, zwłaszcza zimą, zaczęliśmy (głównie ja) biegać po różnych archiwach, przede wszystkim kościelnych, rozpisywać i rozsyłać po rodzinie pytania – jakie kto ma dokumenty, zdjęcia… – opowiada Rajmund Konieczny.
Są to stosy papierów, dokumentacji, dawnych zdjęć, korespondencji z rodziną. To tereny dawnej Galicji, ale i tak choć część papierów odnajdywała się w jednym miejscu, okazywało się, że jakieś akta są gdzie indziej… Większość po niemiecku, ale bywały i po polsku. Jednego ze wspólnych przodków pan Rajmund odnalazł dzięki koledze – też pasjonacie historii i genealogii. – Jak dotąd, dotarliśmy do 88 przodków w 13 pokoleniach – tak głęboko, jak sięgały księgi parafialne w Kotorzu Wielkim, bo wcześniej takich danych nie zapisywano. Moja rodzina pochodzi nie tylko stąd, ale i spod Bielska, spod Żywca, spod Pszczyny. To była najtrudniejsza część, bo to jednak jest spora odległość i każdy wyjazd był wyprawą – przyznaje.
Domy zalały jeziora
W podróży do przeszłości dotarli do roku 1670, choć przy niektórych gałęziach trop urywa się wcześniej. Przy niektórych odnaleźli jedynie nazwiska, daty urodzin, ślubu czy śmierci. Przy innych w księgach parafialnych bywały zapiski, np. gdy zmarł jakiś przodek, co było przyczyną jego zgonu. Widać, że dawniej śmiertelność była znacznie większa. A czasem wychodziły różne historie – pozytywne albo tragiczne… – Jedna z historii mojego dziadka, który nigdy nie chciał o tym mówić: tam było dwóch ojców – po pierwszym przeżyło dwoje dzieci, po drugim był wielki pożar w domu i zginęło w nim kilka osób, w tym także dzieci – stąd przy kilku nazwiskach ta sama data śmierci – wspomina pan Rajmund.
Inną ciekawostką jest to, że ze strony mamy Rajmunda Koniecznego rodzina była wysiedlona ze wsi Kryślina, która została przeznaczona pod zalanie przy tworzeniu Jeziora (a właściwie zalewu) Turawskiego. Odnalazł on całą dokumentację, łącznie z miejscem, gdzie był grób przodków i posesje poszczególnych rodzin. – Kiedy przy okazji jakichś prac z jeziora była spuszczana woda, pojechaliśmy tam całą rodziną, poszliśmy w głąb dawnego, a wtedy osuszonego dna i nawet odnaleźliśmy ruiny wioski i szczątki domu chyba należącego do moich przodków. Zdjęcie stamtąd mam w archiwum i na tym drzewie genealogicznym – pokazuje fotografię Monika.
Przy dalszych poszukiwaniach okazało się, że to nie jedyny taki akcent. – Rodzina mojego pradziadka ze strony ojca była spod Pszczyny (z Chybia), gdzie jest teraz Jezioro Goczałkowickie – i oni też byli wysiedleni z terenów przeznaczonych pod zalew. Tylko tam nie mam tak szczegółowej lokalizacji… – uśmiecha się pan Rajmund. A jego ojciec Teobald Konieczny opowiada, jak pisał do włodarzy tamtych miejscowości o informacje. Dzięki ich uprzejmości odebrał je w swojej gminie.
Chodząca kronika
Losy przodków z tamtych czasów trudno odtworzyć, bo nie zostawili pamiętników, nikt nie kręcił wówczas filmików, nie wstawiał zdjęć na portalach społecznościowych. Nie było internetu, telefonów ani nawet prądu. Za to o nie tak dawnych czasach barwnie opowiada dziadek Moniki, Teobald. Wystarcza chwila, by popłynęły historie o dawnych ślubach, o służbie wojskowej jego ojca, z którym ma tylko jedną wspólną fotografię jako kilkumiesięczne dziecko, bo wkrótce potem został powołany do wojska i już nie wrócił... O koniach wojskowych, które chodziły w takt muzyki, butach kupionych za pierwsze stypendium, o życiu bez prądu – przechowywaniu żywności, podgrzewaniu wody, o modzie – ubiorze i śmiesznych dziś fryzurach... Wreszcie o teściu, który pracował przy turawskim zamku przy koniach, woził właścicieli dworu na polowania, a po wojnie był drwalem. I jak to w tamtych czasach, jako że znał owe, bogate w zwierzynę lasy, bywał też rabczykiem (kłusownikiem) albo odszukiwał i przynosił do domu coś, co wprawdzie ustrzelił myśliwy, ale choć ranne – mu uciekło.
– Kiedy po ożenku „mieszkałem komorą” (dawne wynajmowanie mieszkania), obok, na wycugu, mieszkała starsza pani, Elizabeth, która już wcześniej wypytywała o moją wybrankę, opowiadała, że pomagając w kuchni zamkowej, znała jakiegoś Józefa, co to był niezły gagatek, ale sobie wiele razy pomagali. Gdy teściowie wreszcie przyjechali do nas w odwiedziny, też wyszła, spojrzała na niego i zawołała: „Józef, tyś to...?!”. A on: „Elizabeth?” – Okazało się, że to ona i spotkanie upłynęło na barwnych wspominkach – śmieje się pan Teobald. – Pradziadek z prababcią też poznali się przy zamku w Turawie, gdzie oboje pracowali, bo tam było ogrodnictwo. Dziadek przyjechał tu na praktyki aż z Proboszczowic pod Gliwicami. On się tu uczył, ona stąd pochodziła i tu zostali – dopowiada Monika.
Neverending story
A dziadek dorzuca kolejne historie z przeszłości... – Ooo, tego jeszcze nie słyszałam – mówią obie w pewnym momencie Monika i pani Kornelia, jej mama. – Twój dziadek to skarbnica historii. Masz komórkę, a w niej dyktafon – podpytuj i nagrywaj te historie, opowiastki. To bezcenna pamiątka na przyszłość, a może i pomysł na jakąś pracę konkursową – podpowiadałam dziewczynce. Dla Moniki prócz tych fotografii najcenniejszą pamiątką są złote kolczyki po babci i sweterek zrobiony przez nią przed laty na drutach. W domu jest też dawny modlitewnik sprzed czterech pokoleń i wielki niemiecki atlas od jakiegoś krewnego z 1906 r., a na ścianie wisi obrazek komunijny jej pradziadka.
– Kiedy Monika się urodziła, w tym domu mieszkała najmłodsza i najstarsza mieszkanka Kotórza Małego – właśnie ciotka Klara, siostra babci Teobalda Koniecznego. Ciotka Klara miała wtedy w lutym 99 lat, ale już w kwietniu zmarła. Wcześniej mieszkała z jego mamą Albiną osobno, ale potem syn wziął obie starsze panie do siebie i w ten sposób w domu znalazło się razem pięć pokoleń – tłumaczy pani Kornelia Konieczny.
Chyba po pradziadku pan Rajmund ma zamiłowanie do dzikiego ptactwa. Posiada całkiem sporą hodowlę różnobarwnych bażantów, a jeden z jego synów – papug. Były też i gołębie, ale praca ta wymaga czasu. A tu jeszcze w każdej wolnej chwili dalsze poszukiwania... – Najbardziej cieszy, że w to odkrywanie historii rodziny zaangażowali się młodzi, bo to nie tylko moje dzieci, ale też brata i dalszej rodziny. I ta satysfakcja, kiedy znajduje się kolejne nazwisko, osobę, jakąś datę czy fakt. To piękna sprawa, ale roboty będzie z tym jeszcze co najmniej na parę lat – podsumowuje Rajmund Konieczny.
Po prostu zacząć
Do budowy drzewa genealogicznego zachęca Jolanta Ilnicka, prezes Opolskich Genealogów: – To trudna, mrówcza praca, ale warto! Rozrysowanie drzewa to jedno, ale dotarcie do dokumentacji, która by potwierdzała dane w nim zawarte – jakichś akt, listów czy zdjęć jest już trudniejsze. Stąd jeśli dziecko chce się w to zaangażować, potrzebna jest pomoc rodziców, dziadków itp. Na początku często ktoś nie chce robić drzewa genealogicznego, bo wydaje mu się, że nie ma żadnych danych, pamiątek, bo rodzina przyjechała z Kresów albo z innego regionu i „nic nie ma”. A gdy zacznie się spisywać to, co wiadomo, przejrzy się stare szuflady – nagle się okazuje, że na przykład babcia ma jakiś dokument i od niego jak po nitce można odszukać kolejnych przodków, znaleźć w parafiach, archiwach różne dokumenty. To też fajna forma spędzania czasu z rodziną, poznawania własnych korzeni, przeszłości… Początkujący mogą znaleźć pomoc, porady, gdzie szukać źródeł, na naszej stronie internetowej (genealodzy.opole.pl). My chętnie pomożemy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |