Przed siebie i jeszcze dalej…

W pierwszą wakacyjną podróż, na spotkanie z niezwykłymi ludźmi i krajobrazami, zabieramy was na… pełne morze.

Wiatr w żagle dmie…   Dawid Sobarnia /Stowarzyszenie Sądecki Elektryk Wiatr w żagle dmie…
Dawid Sobarnia z Tuchowa, który wygrał udział w Rejsie Niepodległości i popłynął z Kopenhagi do Stavanger, specjalnie dla „Gościa Tarnowskiego” snuje morskie opowieści. Na „Dar Młodzieży” zamustrował się w kopenhaskim porcie.

– Wielu Polaków nas witało i żegnało. Rodacy mogli wejść na pokład . Podeszła do mnie kobieta i powiedziała „O! Pan z Tuchowa!”. Okazało się, że pani pochodzi z mojego miasta. Na statku w Kopenhadze Mszę św. odprawiało dwóch redemptorystów, których spotkałem w Tuchowie – opowiada Dawid.

Fiordy? Nie jadły mi z ręki!

Tłumy witały żeglarzy także w norweskim Stavanger. Ludzie wiwatowali, śpiewali, zatańczyli krakowiaka, na który młodzi odpowiedzieli pokładowym polonezem. Uczestnicy rejsu mogli zwiedzić norweskie miasteczko. Nie spodziewali się, że mieszka i pracuje w nim aż tylu Polaków. Kapitan z załogą zorganizował młodym wycieczkę po norweskich fiordach.

– Byłem jednocześnie w górach i na morzu. U nas są albo góry, albo morze, a w Norwegii – wszystko naraz. Moja babcia, gdy jej o tym opowiedziałem, nie mogła uwierzyć. Niezwykłe widoki fiordów zapamiętam do końca życia, choć nie jadły mi z ręki – śmieje się żeglarz.

Druga wachta

Pierwszy dzień na pokładzie był organizacyjny. Laureaci konkursu razem z uczniami praktykantami techników morskich zostali podzieleni na wachty, które w odpowiednich godzinach wykonywały zlecone zadania na statku. – Pierwsza wachta miała dyżur od 24.00 do 4 rano. Druga od 4 do 8, trzecia od 8 do 12. Potem z koi w kubryku zrywała się pierwsza wachta, po niej znowu moja, czyli od 16 do 20. I tak na okrągło. Wachtowanie nie było łatwe. Budzono nas już o 3.30 na zbiórkę, więc spałem czasem ze trzy godziny, bo wieczorem trochę się integrowałem z grupą. Bosmanowy wchodził do kubryku i albo urządzał nam solowy koncert przez tubę, albo tłukł w patelnię. Nad każdą wachtą czuwał bosman, który krzyczał, krzyczał i… krzyczał. „Do roboty! Szybciej!”. Nad bosmanem był oficer, a wszyscy podlegaliśmy kapitanowi statku – śmieje się chłopak.

Morska robota

Nie uświadamiał sobie wcześniej, że na statku jest tyle pracy. Najciekawszym zajęciem było sterowanie fregatą. Każdy z uczestników rejsu miał zresztą okazję poznać morską robotę w różnych miejscach okrętu: w kuchni, pod pokładem i na pokładzie, a także na masztach. Dawid miło wspomina szorowanie waterwejsów, czyli rynny biegnącej wokół całego pokładu, do której dostawały się różne brudy. Szorować trzeba było też elementy z mosiądzu, których na statku jest mnóstwo. Wilgotne powietrze i słona woda bardzo szybko powodują utlenianie stopu, więc wszystko, co jest z mosiądzu, trzeba konserwować i polerować. Codziennie.

Młodzi szlifowali też poręcze na statku, lakierowali je, żeby pięknie wyglądały przy wejściu do portu. A trzeba było się pilnować, bo starszy bosman wciąż wypatrywał niedociągnięć. Czapka z daszkiem przekręcona do tyłu – kara. W klapkach na pokładzie – kara. Jaka? Na przykład 2 godziny dodatkowej pracy. – Kiedyś kolega wyszedł malować maszt i miał na szyi wiaderko z farbą. Wiatr zawiał, wiaderkiem potrząsnęło i nagle na pokład spadł deszczyk farby. Szybko zaczęliśmy ją ścierać, żeby starszy bosman nie zauważył, bobyśmy nieprędko zeszli z pokładu – wspomina żeglarz.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg