– Prowadząc fundację, muszę być uparta jak muł i silna jak czołg. Muszę być konsekwentna i mieć twardą rękę, ale też miękkie, wrażliwe serce, by każdego przytulić – mówi o sobie Anna Dymna.
Jak wspomina, początki jej przyjaźni z osobami niepełnosprawnymi sięgają 1999 r., gdy ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski zaprosił ją do Radwanowic. Nie doszłoby jednak do tej wizyty, gdyby przed laty młody Tadeusz – uczeń liceum – nie spotykał na podwórku przy ul. Zyblikiewicza 5 pani Anny, wtedy już znanej krakowskiej aktorki.
Oni dają mi siłę
W latach 70. XX w., gdy tam mieszkał, strych kamienicy został przerobiony na mieszkanie dla artystów, do którego wprowadzili się państwo Dymni. Tadeusz podziwiał ją wtedy w teatrze i z zachwytem kłaniał się jej, gdy rano szedł do szkoły, a pani Anna z mężem wracała do domu. Po latach, już jako kapłan i szef Fundacji im. św. Brata Alberta, wpadł na pomysł, by zorganizować dni integracji, a konkretnie przegląd teatrów osób niepełnosprawnych, i do jury zaprosić A. Dymną. Zgodziła się.
– To spotkanie zmieniło moje życie. Zaczęłam przyjeżdżać częściej do Radwanowic i pomagać fundacji – opowiada aktorka. W 2002 r. okazało się, że na mocy nowej ustawy część podopiecznych księdza została pozbawiona prawa do korzystania z warsztatów terapii zajęciowej. Rok później A. Dymna, zmobilizowana przez ks. Tadeusza do działania i uświadomiona przez różne osoby prowadzące organizacje pozarządowe, co ją czeka, założyła Fundację „Mimo Wszystko”. W 2004 r. powstały Warsztaty Terapii Zajęciowej, a następnie kolejne ośrodki (m.in. „Dolina Słońca” w Radwanowicach), w których niepełnosprawni czują się jak w domu. Nie muszą tego mówić, wystarczy, że wpatrują się w panią Annę jak w obrazek i przytulają się do niej, bo w jej ramionach czują się bezpieczni. – To oni dają mnie i całej fundacji siłę, gdy razem zdobywamy ich życiowe szczyty. Czasem, kiedy coś mnie boli, mówię do siebie: „Zamilcz, babo, i pomyśl o Januszu Świtaju”. Bo on nawet nie oddycha samodzielnie, a stara się być królem życia – pracuje, kończy studia. Niektórzy pytają, jaki jest sens pomagania takim osobom. Znam odpowiedź, ale pewnie ich nie przekonam, a z tymi, którzy chcą podjąć to wyzwanie, zmieniam świat osób niepełnosprawnych na lepszy i piękniejszy – mówi A. Dymna.
W ciągu 15 lat swoim przykładem, ciepłem i serdecznością do fundacji przyciągnęła już niezliczoną liczbę ludzi dobrej woli, a ci, którzy w niej zostali na dłużej jako pracownicy lub wolontariusze, zapewniają, że drugą taką szefową trudno byłoby znaleźć. Drzwi jej gabinetu zawsze są otwarte, nie istnieje dla niej słowo „później”, a gdy jest problem, potrafi usiąść i wspólnie z pracownikami znaleźć rozwiązanie.
Na górskich serpentynach
Z okazji 15. rocznicy powstania fundacji A. Dymna nie chciała organizować wielkiej gali w filharmonii, występować w pięknej sukni i wieczorowym makijażu. – Czułam, że to nie pasuje do sytuacji, w której moi podopieczni dzień po dniu zdobywają swoje K2, gdy wspinają się po stromych, kamienistych ścieżkach codzienności. Wolałam więc zaprosić ich na wyprawę na krakowskie K2, czyli Kopiec Kościuszki – mówi szefowa i pierwsza wolontariuszka „Mimo Wszystko”. Niezwykła ekspedycja, która odbyła się 26 września, zakończyła się pełnym sukcesem – szczyt zdobyło 15 niepełnosprawnych osób, na czele z Januszem Świtajem. Wspinali się też m.in. Krzysztof Globisz, wybitny aktor, który kilka lat temu przeszedł udar mózgu, Mirosław Pawłowski (alpinista, który uległ wypadkowi), Grzegorz i Agnieszka Sajnajowie (małżeństwo, oboje zmagają się z dziecięcym porażeniem mózgowym, mają zdrowego dorosłego syna), Michał Ziomek (wokalista chorujący na dystrofię mięśniową), Krzysztof Szymaszek (poruszający się na wózku wokalista, który w 14-letniej historii Festiwalu Zaczarowanej Piosenki jako jedyny zwyciężył zarówno w kategorii dziecięcej, jak i osób dorosłych), Leszek Łachmanowicz (trenuje rugby na wózku inwalidzkim) oraz inni podopieczni fundacji. Pomagali im himalaiści (Krzysztof Wielicki, Ryszard Pawłowski i Kinga Baranowska), ratownicy Podhalańskiej Grupy GOPR i wolontariusze.
Wszyscy niepełnosprawni uczestnicy wyprawy zapewniali dziennikarzy, że dzięki niej dostali solidną dawkę pozytywnej energii. Tłumaczyli też, że choć obserwatorom mogło się wydawać, iż tylko jechali na wózkach, a pracowali ci, którzy je pchali, to rzeczywistość była inna. Na stromych ścieżkach, które na kilka chwil zamieniły się w górskie serpentyny, potrzeba było też ich wysiłku, by utrzymać wózek. Na zakrętach mógł się bowiem przechylić i stoczyć. Wszystko jednak udało się idealnie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |